Dlaczego kleją się do asfaltu? Motywacje, etyka i skuteczność radykalnych protestów klimatycznych

 


Spis treści 

  • Wprowadzenie
  • Kim są aktywiści i co nimi kieruje?
  • Psychologia klimatycznego niepokoju i motywacje do działania
  • Dlaczego wybrano formy zakłócające życie zwykłych ludzi?
  • Czy nie lepiej protestować przeciwko miliarderom i korporacjom?
  • Społeczna reakcja: efekt irytacji, akceptacja czy sprzeciw?
  • Skuteczność radykalnych protestów: dowody, przykłady, oceny ekspertów
  • Alternatywy dla blokad ulicznych
  • Czy radykalizm pomaga, czy szkodzi sprawie? – analiza etyczna i strategiczna
  • Podsumowanie i odpowiedź: czy obecna strategia jest słuszna?
  • Bibliografia


Wprowadzenie

Wyobraź sobie poranek w wielkim mieście. Jest szczyt komunikacyjny – ludzie spieszą do pracy, dzieci do szkół, ulice wypełnione po brzegi samochodami i autobusami. Nagle na głównej arterii ruch zamiera. Kilkoro młodych osób w pomarańczowych kamizelkach wyskakuje na jezdnię i siada rzędem na asfalcie. Jeden z nich przykleja dłoń klejem do nawierzchni drogi, inni rozwijają transparent z napisem „Stop OIL”. Kierowcy trąbią wściekle, ktoś krzyczy przez okno: „Zejdźcie z drogi!”. Twarze kierowców czerwienieją z frustracji – przecież oni też martwią się rachunkami i dojazdem na czas. Ktoś dzwoni na policję. W tle rozlega się sygnał syreny: utknęła karetka próbująca przecisnąć się przez korek. Sceny takie jak ta stały się w ostatnich latach coraz częstsze w miastach Europy i świata. Radykalni aktywiści klimatyczni blokują ulice, autostrady, przyklejają się do asfaltu lub do drzwi budynków, wspinają na konstrukcje nad drogami, by zwrócić uwagę na kryzys klimatyczny. Ich działania wzbudzają ogromne kontrowersje – od gniewu i oburzenia po wyrazy poparcia.

W ostatnich miesiącach media obiegły dziesiątki takich obrazów. Aktywiści z grupy Just Stop Oil blokujący codzienny ruch na londyńskich ulicach, niemiecka organizacja Letzte Generation („Ostatnie Pokolenie”) przyklejająca się do asfaltu autostrad w Berlinie, młodzi demonstranci oblewający zupą pomidorową słynny obraz van Gogha „Słoneczniki” w galerii w Londynie. W Rzymie na płótnie Van Gogha Siewca wylądowała zupa grochowa. W Australii protestujący mazali farbą po szkle chroniącym grafiki Andy’ego Warhola. Działacze klimatyczni wspinali się także na konstrukcje nad autostradami, unieruchamiając ruch na głównych arteriach – tak jak w listopadzie 2022, gdy na cztery dni sparaliżowali obwodnicę Londynu (M25). Inni przyklejali się do stołów prezenterów telewizyjnych, do mównic podczas debat politycznych, a nawet do słynnego „Byka z Wall Street” w Nowym Jorku. Dochodziło do zakłócania wielkich wydarzeń sportowych i kulturalnych: od blokady toru Formuły 1, przez przerwanie meczu tenisowego na Wimbledonie, po unieruchomienie ruchu na drodze do festiwalu Burning Man na pustyni.

Te radykalne formy protestu – z definicji pokojowe, ale skrajnie uciążliwe – nie pozostawiają nikogo obojętnym. Zwolennicy tłumaczą, że „skoro rządy ignorują kryzys klimatyczny, trzeba krzyczeć głośniej”. Porównują je do aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa z przeszłości: suffragetek walczących o prawa wyborcze dla kobiet czy ruchu praw obywatelskich w USA. Przeciwnicy załamują ręce nad „ekoterroryzmem” i pytają, czemu ofiarami protestów mają padać zwykli ludzie próbujący dojechać do pracy, zamiast „prawdziwych winowajców” – wielkich korporacji i miliarderów. W tabloidach i internecie roi się od oburzonych komentarzy: „Idźcie protestować pod siedzibą koncernu naftowego, a nie blokujecie uczciwych kierowców!”. Pojawiają się też dramatyczne przypadki nagłaśniane przez media – jak w Berlinie, gdzie podczas blokady ulicy opóźniony został dojazd ciężkiego sprzętu straży pożarnej do ofiary wypadku, co mogło przyczynić się do jej śmierci. Takie incydenty tylko podsycają społeczną złość i skłaniają polityków do ostrej reakcji.

Radykalne protesty klimatyczne budzą więc skrajne emocje. Z jednej strony rośnie poczucie irytacji, a nawet wrogości części społeczeństwa wobec „klimatycznych awanturników”. Z drugiej strony, nigdy wcześniej kryzys klimatyczny nie przebijał się tak często na czołówki gazet i serwisów informacyjnych – paradoksalnie właśnie dzięki tym szokującym protestom. Czy więc taka strategia ma sens? Dlaczego ci ludzie decydują się na tak dramatyczne metody, ryzykując społeczne potępienie, a nawet więzienie? Kim są ci aktywiści – czy to „radykalni eko-terroryści”, czy raczej zdesperowani obywatele wołający o ratunek planety? Co naprawdę nimi kieruje – głupota, fanatyzm, a może autentyczny strach o przyszłość? I najważniejsze: czy blokując drogi i przykuwając się do asfaltu, realnie pomagają walce ze zmianą klimatu, czy przeciwnie – szkodzą sprawie?

Niniejszy artykuł to próba wszechstronnego, wnikliwego spojrzenia na fenomen radykalnych protestów klimatycznych. Przeprowadzimy czytelnika od podstaw – kim są i co czują aktywiści klimatyczni – przez analizę przyczyn wyboru tak kontrowersyjnych form protestu, reakcje społeczne i etyczne dylematy, aż po ocenę skuteczności tych działań. Sięgniemy do najnowszych badań naukowych i opinii ekspertów (m.in. psychologów, socjologów, politologów), a także historii ruchów społecznych, aby zrozumieć, czy klejenie się do asfaltu to akt desperacji skazany na porażkę, czy też radykalna strategia, która – choć budzi sprzeciw – może okazać się katalizatorem potrzebnych zmian.

Jak donosi magazyn „Nature”, liczba takich akcji gwałtownie rośnie od połowy lat 2010. Aktywiści coraz częściej uciekają się do non-violent civil disobedience – czyli pokojowego nieposłuszeństwa obywatelskiego – by wymusić uwagę dla konieczności odejścia od paliw kopalnych. Fala klimatycznego radykalizmu przetacza się przez wiele krajów: od Wielkiej Brytanii i Niemiec, przez Włochy i Australię, po Stany Zjednoczone. Każda taka akcja wywołuje pytania o granice protestu i skuteczność metod. W poniższych rozdziałach postaramy się na te pytania odpowiedzieć, zaczynając od ludzi stojących w centrum wydarzeń: kim właściwie są ci radykalni aktywiści i co popycha ich do tak skrajnych działań?

Kim są aktywiści i co nimi kieruje?


Obserwując obrazki z telewizji – młode osoby przyklejone do jezdni, krzyczące hasła ekologiczne – można ulec pokusie prostego zaszufladkowania: „pewnie banda bezrobotnych hipisów”, „dzieciaki, którym nudzi się w życiu”, „ekologiczni wariaci z sekty”. Rzeczywistość okazuje się jednak bardziej złożona i zaskakująca. Wśród klimatycznych radykałów znajdziemy ludzi bardzo różnych, często takich, po których nigdy byśmy się nie spodziewali udziału w ulicznych blokadach.

Weźmy na przykład ruch Just Stop Oil w Wielkiej Brytanii, który zasłynął blokowaniem dróg i głośnymi akcjami w muzeach. Jak opisuje portal Euronews, szeregi Just Stop Oil zasilili zarówno młodzi studenci, jak i emerytowani profesjonaliści. Indigo Rumbelow – jedna z organizatorek – wspominała, że wśród ich aktywistów są osoby w bardzo różnym wieku i z różnych klas społecznych: „W naszych protestach biorą udział i 62-letnia lekarka, i 29-letni murarz z północy Anglii”. Ta różnorodność obala mit, jakoby radykalny klimatyzm pociągał wyłącznie nastoletnich buntowników. W blokadach Just Stop Oil uczestniczyli np. dr Diana Warner, lekarz rodzinny po sześćdziesiątce, czy Hannah Torrance Bright, 20-letnia studentka sztuki. W Niemczech w akcji Letzte Generation brały udział osoby starsze, nieraz dziadkowie z troski o los wnuków. W jednym z głośnych protestów we Włoszech zatrzymano nawet prawnuczkę słynnego malarza Moneta – okazało się, że dołączyła do młodych aktywistów, oblewając farbą fasadę muzeum w imię walki z kryzysem klimatycznym.

Choć rzeczywiście sporą część radykalnych ekologów stanowią ludzie młodzi, często studenci, to jednak nie jest to wyłącznie „zbuntowana młodzież”. Prof. Dana Fisher, amerykańska socjolog badająca ruchy klimatyczne, zauważa że typowy uczestnik protestów klimatycznych (przynajmniej w USA) jest „dobrze wykształcony, raczej biały i częściej kobieta”. Rzeczywiście, w krajach zachodnich do demonstracji klimatycznych garną się licznie studenci, naukowcy, artyści, a nawet byli urzędnicy państwowi czy przedsiębiorcy. Przykładowo, do brytyjskiego Extinction Rebellion przyłączył się swego czasu były policjant, który stwierdził, że „chronił prawo przez lata, ale teraz pora chronić planetę”. W Australii jedną z liderek kampanii blokowania kopalń węgla była dr Lilian Bowen, biolog morski, która rzuciła pracę naukową, by poświęcić się aktywizmowi.

Co skłania tak różnych ludzi do tak radykalnych kroków? Historie aktywistów często brzmią zaskakująco podobnie: poczucie narastającego lęku o przyszłość, frustracja bezczynnością rządzących oraz moralne przekonanie, że „ktoś musi coś zrobić, zanim będzie za późno”. Wielu z nich opisuje moment przebudzenia – czasem to przeczytany raport naukowy, czasem fala katastrofalnych upałów lub powodzi, a czasem narodziny dziecka i uświadomienie sobie, w jakim świecie przyjdzie mu żyć za kilkadziesiąt lat. 20-letnia Hannah, która przykleiła się do ramy obrazu w muzeum w Glasgow, powiedziała wprost: „Robię rzeczy, o które nigdy bym siebie nie podejrzewała… Napędza mnie strach przed tym, co czeka nas w kryzysie klimatycznym”. Dodała przy tym, że według niej to nie jest walka „my kontra oni” – bo zmiany klimatu dotkną ostatecznie wszystkich, niezależnie od poglądów. Podobnie wypowiada się wielu innych aktywistów: działają nie z jakiejś chorobliwej żądzy chaosu, ale właśnie ze strachu i troski. Jak ujęła to jedna z liderek Just Stop Oil, „Nie robię tego dlatego, że jestem odważna czy szalona… Robię to, bo zależy mi i się boję” – wyznała Indigo Rumbelow. Ten strach – paradoksalnie – staje się dla nich motorem działania. Zamiast pogrążyć się w depresji, kanalizują lęk w formę protestu.

Wiele osób w ruchach klimatycznych przyznaje, że nie planowali zostawać „radykałami”. Często mieli zwyczajne życie: pracę, studia, rodziny. Dopiero narastające poczucie „dzieje się coś strasznego, a wszyscy udają, że jest OK” pchnęło ich na ścieżkę obywatelskiego nieposłuszeństwa. Psychologowie nazywają to zjawisko „próg aktywizmu” – moment, w którym frustracja i niepokój osiągają poziom krytyczny i jednostka postanawia zaangażować się osobiście, nawet kosztem własnego komfortu czy bezpieczeństwa. Dla jednych bodźcem była fala rekordowych upałów i susz, dla innych – raport IPCC ukazujący ponurą przyszłość klimatyczną. „Kiedy urodziło mi się dziecko, zrozumiałem, że muszę walczyć o jego przyszłość” – tłumaczył się jeden z ojców, który przykleił się do podłogi w trakcie posiedzenia parlamentu.

Warto zaznaczyć, że wielu spośród tych radykalnych aktywistów zaczynało od bardziej umiarkowanych działań. Zanim usiedli na jezdni, próbowali najpierw tradycyjnych metod: podpisywali petycje, chodzili na legalne demonstracje, wspierali organizacje ekologiczne. Część działała przez lata w ruchach takich jak Greenpeace czy Fridays for Future (młodzieżowe strajki klimatyczne zainicjowane przez Gretę Thunberg). Dopiero gdy kolejne marsze i apele nie przynosiły odczuwalnych efektów, niektórzy postanowili zaostrzyć formę protestu. To trochę jak ewolucja działacza społecznego: od „grzecznego” uczestnika legalnej demonstracji do „niepokornego” obywatela gotowego złamać prawo w imię wyższego dobra. W psychologii społecznej opisano to zjawisko w kontekście wielu ruchów – jeśli ludzie czują, że ich wcześniejszy aktywizm nie przynosi zmiany, część z nich radykalizuje metody. „To zrozumiałe, że wielu aktywistów klimatycznych sięga po bardziej radykalne taktyki, bo czas ucieka” – komentuje dr Morgana Lizzio-Wilson, australijska badaczka ruchów społecznych. Ten mechanizm potwierdza doświadczenie ruchu Extinction Rebellion: wielu jego członków to osoby, które latami próbowały działać poprzez system polityczny czy edukację ekologiczną, ale zawiodły się i uznały, że trzeba “zatrząść społeczeństwem”, by wymusić uwagę na kryzysie.

Oczywiście, motywacje aktywistów nie ograniczają się tylko do lęku. Dochodzą względy etyczne i moralne. W wypowiedziach wielu z nich pobrzmiewa przeświadczenie o obowiązku moralnym: „Skoro wiemy, że nadchodzi katastrofa i nikt nic nie robi, mamy moralny imperatyw działać”. Niektórzy wręcz odwołują się do analogii historycznych: pytają retorycznie, co byśmy dziś zrobili, „gdybyśmy żyli w czasach przed II wojną światową i wiedzieli o nadchodzącym Holokauście – czy nie próbowalibyśmy alarmować za wszelką cenę?”. Dla nich kryzys klimatyczny to zagrożenie na podobną skalę – zagłada znanego nam świata – więc usprawiedliwia nadzwyczajne działanie. Takie podejście prezentuje choćby Roger Hallam, współzałożyciel Extinction Rebellion i Just Stop Oil. Hallam, były rolnik i doktorant, który stał się jednym z ideologów radykalnego oporu klimatycznego, otwarcie mówi, że społeczeństwo czeka załamanie i to w ciągu kilkunastu lat, jeśli nie zrobimy nic drastycznego. Uważa on wręcz, iż ludzie będący świadomi tego faktu mają obowiązek działać, nawet za cenę złamania prawa. Jego słowa mogą szokować: „Jeśli nie trafiasz do więzienia, to znaczy, że tak naprawdę nie stawiasz oporu” – miał powiedzieć w dokumencie o Extinction Rebellion. Hallam sam został wielokrotnie aresztowany, a w 2023 roku skazany na kilka lat więzienia za organizowanie blokad (na mocy zaostrzonych brytyjskich przepisów). Nie odstrasza to jednak kolejnych ochotników – bo podobne przekonanie o byciu “po właściwej stronie historii” podziela wielu aktywistów.

Mamy więc portret psychologiczny i społeczny dość nietypowy: to nie awanturnicy szukający adrenaliny, lecz raczej ludzie przerażeni, sfrustrowani bezczynnością władz i głęboko przejęci losem planety oraz przyszłych pokoleń. Często idealistyczni, gotowi poświęcić własną wygodę, a nawet wolność, w imię wyższych celów. „Chcę mieć przyszłość i chcę, by mój rząd przestał mnie zabijać” – mówi Indigo z Just Stop Oil, wskazując, że rząd, kontynuując politykę paliw kopalnych, odbiera nadzieję młodemu pokoleniu. Taka retoryka – ostre oskarżenie rządzących o narażanie życia obywateli – pokazuje głębokie poczucie zdrady, jakiego doznają ci ludzie. W globalnym badaniu 10 tysięcy młodych osób z 2021 roku aż 83% stwierdziło, że rządy zawiodły młode pokolenie w kwestii ochrony klimatu – wiele osób czuje się przez dorosłych dosłownie zdradzonych i pozostawionych z narastającym zagrożeniem. „Dla nas zniszczenie planety jest osobiste” – powiedział jeden z 16-latków w tym badaniu. Trudno się dziwić, że przy takim nastawieniu młodzi wchodzą na ścieżkę protestu – czują, że walczą o swój własny dom i przyszłość.

Co więcej, psychologowie zauważają, że aktywizm bywa formą radzenia sobie z lękiem klimatycznym. Zamiast popaść w paraliżującą depresję, młodzi ludzie wybierają działanie, bo daje im ono poczucie sprawczości i ulgi. Badania opublikowane w 2022 i 2023 roku wskazują, że umiarkowany poziom tzw. eko-lęku koreluje z wyższą skłonnością do podejmowania pro-ekologicznych zachowań i aktywizmu. Innymi słowy – strach przed zmianą klimatu może motywować do działania, dopóki nie przerodzi się w skrajną bezradność. „Nie pozwól, by twój lęk powstrzymał cię przed działaniem” – radzi młodym ludziom Emmanuel Maduneme, badacz komunikacji, którego praca pokazuje, że do pewnego punktu niepokój klimatyczny jest racjonalną reakcją i może być przekształcony w siłę napędową. Aktywiści klimatyczni najwyraźniej wzięli sobie to do serca – działając, czują, że odzyskują kontrolę i sens.

Podsumowując, radykalni aktywiści klimatyczni to zwykle zwykli ludzie w niezwykłej sytuacji emocjonalnej. Mają różne twarze i metryki, ale łączy ich przeświadczenie, że stoimy w obliczu niebywałego kryzysu i że „normalne” metody protestu zawiodły. Kieruje nimi strach o przyszłość, poczucie moralnej powinności i desperacja, by obudzić społeczeństwo z letargu. Jak mówi jedna z bohaterek naszego wprowadzenia – młoda protestująca z wiaduktu nad autostradą: „Jestem tu, bo nie mam przyszłości. Możecie mnie nienawidzić za to, co robię – macie do tego prawo – ale błagam, skierujcie tę nienawiść na nasz rząd!”. Słowa te padły podczas blokady M25 w Wielkiej Brytanii, kiedy to młoda działaczka Just Stop Oil, drżąc z emocji na wysokości kilkunastu metrów nad jezdnią, prosiła kierowców o zrozumienie. „Ile jeszcze osób musi powiedzieć ‘nie mamy szans na przetrwanie, jeśli będziecie dalej wydawać licencje na ropę i gaz’, żebyście posłuchali? Dlaczego potrzeba, żebyśmy wchodzili na cholerną kładkę nad autostradą, żebyście nas usłyszeli?” – wołała przez łzy. Trudno o bardziej dobitny obraz motywacji tych ludzi: poczucie rozpaczliwej konieczności zmusza ich do podejmowania czynów, które dla postronnych wydają się szalone.

Skoro już wiemy, co siedzi w głowach i sercach klimatycznych radykałów, pora zapytać: dlaczego wybierają akurat takie formy protestu, które uderzają w codzienne życie zwykłych obywateli? Czy nie obawiają się, że zrażają do siebie społeczeństwo? Co myślą, gdy blokują drogę komuś, kto może spieszyć się do szpitala albo do pracy? Innymi słowy – dlaczego właśnie takie kontrowersyjne metody, jak przyklejanie się do asfaltu, uznali za konieczne?

Dlaczego wybrano formy zakłócające życie zwykłych ludzi?


Z perspektywy postronnego obserwatora strategie typu blokowanie ulic czy przykuwanie się do obiektów wydają się kontrintuicyjne: przecież najłatwiej zrazić do siebie ludzi, utrudniając im codzienne życie. Dlaczego więc aktywiści klimatyczni świadomie decydują się na tak konfrontacyjne działania? Odpowiedź tkwi zarówno w historii innych ruchów społecznych, jak i w świadomej kalkulacji – choć brzmi to cynicznie – o tym, co przykuwa uwagę mediów i opinii publicznej.

Nieposłuszeństwo obywatelskie ma długą tradycję jako narzędzie walki politycznej. Sięga czasów Henry’ego Thoreau w XIX wieku, a w XX wieku było stosowane m.in. przez Mahatmę Gandhiego w Indiach czy ruch praw obywatelskich w USA (np. słynne siadanie czarnoskórych na białych miejscach w autobusach). Zasada jest prosta: poprzez pokojowe, ale uciążliwe naruszenie norm lub prawa, zmusić resztę społeczeństwa i władze do zwrócenia uwagi na palący problem. Klimatyczni aktywiści świadomie odwołują się do tej tradycji. „Kobiety nie wywalczyły prawa głosu grzecznie prosząc” – przypomniały aktywistki Just Stop Oil, wybierając na cel obraz w londyńskiej galerii, który ponad 100 lat wcześniej został zniszczony przez sufrażystki. Rzucając zupą w „Słoneczniki” van Gogha, jedna z działaczek spytała tłum zwiedzających: „Co jest warte więcej – sztuka czy życie?”, argumentując, że o życie przyszłych pokoleń toczy się gra i stąd tak dramatyczny gest. Radykalizm formy ma oddać radykalizm kryzysu.

Jednak poza przekazem symbolicznym jest też całkiem praktyczny powód: uwaga mediów. W dzisiejszym świecie ogromnego natłoku informacji przebicie się z przekazem jest niezwykle trudne. Akty pokojowe i konwencjonalne – jak marsze z transparentami, konferencje prasowe czy petycje – rzadko trafiają na czołówki serwisów informacyjnych. Natomiast obrazek młodych ludzi przyklejonych do asfaltu, siłą odrywanych przez policję, lub galeria sztuki opluta zupą pomidorową – to jest news, który błyskawicznie obiega telewizje i internet. Szok wygrywa z nudą. I właśnie na to liczą aktywiści. „Próbowaliśmy legalnych marszów, próbowaliśmy chodzić do biur naszych posłów… to nie działało. A kiedy usiedliśmy na ulicy albo przykleiliśmy się do pasa startowego lotniska – od razu media zaczęły o tym mówić” – tłumaczą otwarcie uczestnicy takich akcji. Ta strategia bywa określana jako „aktywizacja szokowa” (ang. shock activism). Prof. Dana Fisher nazywa ludzi stosujących te metody „szokierami” – bo ich celem jest zaszokować społeczeństwo, żeby wreszcie zwróciło uwagę. Fisher dodaje: „Czy to wkurzy ludzi? Absolutnie. Ale z badań wiemy też, że choć konkretne radykalne akcje zrażają ludzi do tych grup, to zarazem rzucają światło na kryzys klimatyczny i zwiększają poparcie dla bardziej umiarkowanych form działania”. Innymi słowy, obecność radykałów może sprawić, że umiarkowane postulaty i organizacje stają się dla ogółu bardziej akceptowalne – to tzw. efekt radykalnej flanki.

Aktywiści klimatyczni w swoich wypowiedziach wprost potwierdzają tę logikę. Rzecznik Just Stop Oil, Alex De Koning, przyznał, że na początku grupa próbowała uderzać bezpośrednio w przemysł paliwowy – w kwietniu 2022 zablokowali połowę terminali naftowych w południowej Anglii, tamując dostawy paliwa. Efekt? „Nie otrzymaliśmy prawie żadnego zainteresowania mediów” – wspomina De Koning. Brytyjska prasa, kontrolowana w znacznej części przez magnatów medialnych niezbyt przychylnych ekologom, po prostu przemilczała akcję, która de facto uderzała w koncerny paliwowe. Wtedy aktywiści zmienili strategię: zaczęli organizować działania bardziej kontrowersyjne, które trudniej zignorować – blokady w centrum Londynu, głośne protesty podziwiane i potępiane równocześnie. „Musimy robić akcje na tyle kontrowersyjne, by przebić się do cyklu newsów. Zakłócanie życia publicznego jest skuteczne” – stwierdził De Koning. Te słowa brzmią chłodno, ale oddają sedno: celem jest wywołanie dyskusji na wielką skalę. Z badań wynika zresztą, że intensywność medialnego dyskursu o klimacie rośnie po takich wydarzeniach. W 2019 roku, po masowych protestach Extinction Rebellion w Londynie, media odnotowały skok w użyciu takich słów jak „kryzys klimatyczny” czy „zagłada” w kontekście środowiska – język debaty przesunął się w stronę większej powagi. Można więc powiedzieć, że radykałowie przesuwają okno dyskusji: to, co wczoraj było uznawane za przesadę, dziś – w cieniu ich bardziej ekstremalnych działań – zaczyna brzmieć rozsądnie.

Drugim aspektem jest element presji psychologicznej na społeczeństwo. Klimatyczni aktywiści uważają, że ludzie – zwłaszcza w bogatych krajach – żyją w stanie pewnego zaprzeczenia. Prowadzą zwyczajną egzystencję, jak gdyby nic się nie działo, podczas gdy w tle narasta kryzys. „Chcemy przerwać iluzję, że wszystko jest w porządku” – wyjaśniała Hannah z Just Stop Oil. Według niej rozproszone, wszędobylskie akcje (w muzeach, na ulicach, podczas wydarzeń) służą temu, by ludzie nie mogli uciec od myśli o klimacie. Gdy utkniesz w korku spowodowanym przez protest, trudno ci nie zadać sobie pytania: „O co im chodzi? Dlaczego to robią?”. Być może w złości zaczniesz przeklinać „eko-głupków”, ale choć przez chwilę zastanowisz się nad ich przesłaniem. Taki jest plan organizatorów. Jak ujął to brytyjski publicysta George Monbiot, sympatyzujący z ruchem XR: „Oni starają się potrząsnąć społeczeństwem jak budzikiem”. Z psychologicznego punktu widzenia, zakłócenie codziennej rutyny może wywołać refleksję – nawet jeśli początkowo będzie to refleksja podszyta złością.

Warto też zrozumieć, że radykalni aktywiści starannie wybierają formy protestu, które nie wyrządzają bezpośredniej krzywdy. To ważne rozróżnienie: blokują ruch, ale nie atakują ludzi; oblewają obrazy zupą czy farbą, ale tylko wtedy, gdy płótno jest zabezpieczone szkłem (żaden z głośnych ataków na dzieła sztuki nie zniszczył oryginału – aktywiści upewniali się, że jest chroniony). Nie rzucają kamieniami, nie podkładają bomb – dbają, by ich działania pozostały w granicach przemocy symbolicznej. Dlaczego to takie ważne? Bo pozwala im zachować wyższe standardy moralne od tych, których oskarżają (np. rządów czy korporacji). Gdyby któryś protestujący świadomie np. uniemożliwił przejazd karetki do umierającego pacjenta, przekroczyłby czerwoną linię i stracił sympatię nawet potencjalnych sprzymierzeńców sprawy. Dlatego grupy takie jak Extinction Rebellion i Just Stop Oil zastrzegają, że ich protesty są „non-violent” (bezwzględnie pokojowe) – żadnej agresji wobec ludzi. Przemoc dopuszczają tylko wobec przedmiotów (np. pryśnięcie farbą) i to też raczej symbolicznie. Granica jest jednak cienka, bo pewnych konsekwencji nie da się przewidzieć – np. wspomniane przypadki opóźnienia pomocy medycznej to efekt uboczny blokad. Mimo to aktywiści starają się minimalizować realne zagrożenie: często przepuszczają karetki, gdy te już się pojawią, a policja stara się natychmiast reagować w takich sytuacjach. Niemniej ich działania są obliczone na maksymalną uciążliwość w granicach pokoju, co siłą rzeczy oznacza konflikt z „normalnym” życiem.

Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie wszystkie akcje celują w zwykłych obywateli. Ruch klimatyczny prowadzi też protesty bardziej „adekwatne” z punktu widzenia opinii publicznej – np. blokady kopalń odkrywkowych, portów przeładunku węgla, wejść do rafinerii czy siedzib korporacji finansujących paliwa kopalne. Takie akcje są często ciepło przyjmowane przez społeczeństwo lub przynajmniej rozumiane – bo cel jest jasno powiązany z winowajcą emisji. Gdy w 2023 r. aktywiści zablokowali wejście do biur funduszu Vanguard (inwestującego w przemysł naftowy) czy fontannę di Trevi w Rzymie zabarwili na czarno, przekaz był czytelny: piętnujemy finansowanie paliw kopalnych. Podobnie, gdy w Holandii setki osób okupowały pas startowy lotniska Schiphol, uniemożliwiając start prywatnym odrzutowcom bogaczy – wiele osób klaskało na tę wiadomość, bo dostrzeżono w tym pewną sprawiedliwość (uderzenie w luksusową emisję CO₂). Dlaczego więc aktywiści nie poprzestają na takich „właściwych” celach? Odpowiedź znów sprowadza się do skuteczności: takie protesty też się dzieją, ale nie generują aż takiej uwagi, przez co presja na decydentów jest mniejsza. Gdy blokowano terminale naftowe, media milczały. Gdy blokuje się centrum miasta – wrze wszędzie, od Twittera po telewizję. Można to uznać za smutną prawdę o naszych mediach: wolą dramat i konflikt. Aktywiści, chcąc nie chcąc, tę logikę wykorzystują.

Jest jeszcze jedno wytłumaczenie, które aktywiści często przedstawiają zirytowanym obywatelom: „Tak, przeszkadzamy wam. Ale robimy to nie przeciw wam, tylko dla was, choć teraz możecie tego nie czuć”. Argumentują, że inaczej społeczeństwo nie zda sobie sprawy z powagi sytuacji. „Zamiast wściekać się na nas, wścieknijcie się na to, co rząd wam robi, niszcząc waszą przyszłość” – apelowała wspomniana wcześniej Hannah Bright. To kluczowe: aktywiści liczą, że początkowa złość ludzi przekształci się w refleksję nad celem protestu. Dla nich jest oczywiste, że prawdziwą krzywdę wyrządza nam nie protest blokujący drogę na godzinę, lecz katastrofa klimatyczna, która może zburzyć cały porządek życia w niedalekiej przyszłości. Różnica perspektyw jest ogromna. Jeden z felietonistów porównał to do sytuacji, gdy ktoś bije na alarm o pożarze: budzi nas hałasem, co jest nieprzyjemne, ale konieczne, byśmy nie spłonęli we śnie. W oczach aktywistów społeczeństwo śpi, a oni biją na alarm – może i głośno, chaotycznie, czasem rozlewając przy tym przysłowiową zupę – ale wierzą, że inaczej wszyscy byśmy przespali moment, gdy dom staje w ogniu.

Podsumowując, radykalne formy protestu zostały wybrane celowo, na chłodno, jako środek ostatniej szansy, by wstrząsnąć opinią publiczną i zmusić decydentów do działania. Historia i badania społeczne dostarczają przesłanek, że takie taktyki – choć budzą gniew – mogą przekładać się na wzrost ogólnej świadomości i poczucia pilności problemu. Oczywiście, aktywiści ryzykują alienację części społeczeństwa – są tego świadomi, ale jak mówi Indigo z Just Stop Oil: „Nie przyszliśmy tu, żeby nas lubiano. Sufrażystki też na początku były nielubiane. Każdy ruch, który jest skuteczny, na starcie jest niepopularny”. Ich zdaniem przyzwolenie społeczne na zmiany rodzi się w bólach – ktoś musi na siebie wziąć ciężar bycia tym „złym policjantem”, by reszta zaczęła rozmawiać o problemie.

Mimo wszystko wiele osób zadaje sobie pytanie: czy nie można tego było zrobić inaczej? Czy rzeczywiście trzeba blokować zwykłych ludzi, a nie na przykład udać się pod rezydencje najbogatszych trucicieli czy do centrali korporacji? Ten zarzut pojawia się tak często, że warto mu się przyjrzeć osobno.

Czy nie lepiej protestować przeciwko miliarderom i korporacjom?


W krytyce radykalnych protestów klimatycznych jak mantra powraca argument: „Czemu oni blokują przeciętnego Kowalskiego, zamiast uderzyć w prawdziwych sprawców – wielkie koncerny naftowe, miliarderów latających prywatnymi odrzutowcami, polityków wydających zgody na nowe odwierty?”. Na pierwszy rzut oka wydaje się to rozsądne – przecież zwykły kierowca diesla jest małym trybikiem w machinie emisji, podczas gdy decyzje potentatów i rządów ważą znacznie więcej. Rzeczywistość jednak nie jest czarno-biała, a ruchy klimatyczne wcale nie ignorują tych „grubych ryb”. Rzućmy okiem na ich działania: okazuje się, że protesty wymierzone w korporacje i bogaczy również mają miejsce, ale nie zawsze przebijają się do świadomości publicznej.

W kwietniu 2022 r. – wspomnianym wcześniej – brytyjska grupa Just Stop Oil zorganizowała serię blokad wprost uderzających w przemysł paliwowy: zablokowano główne terminale paliwowe i magazyny ropy naftowej w Anglii, co doprowadziło do czasowych braków na stacjach benzynowych. Innym razem aktywiści przykuwali się do maszyn na terenach planowanych odwiertów czy też wchodzili na platformy wiertnicze na Morzu Północnym. Organizacja Extinction Rebellion z kolei kilkukrotnie przeprowadzała akcje w dzielnicach finansowych Londynu – w 2019 i 2021 roku blokowali ulice City i Canary Wharf, celując w banki inwestujące w paliwa kopalne. Francuscy aktywiści z Dernière Rénovation (siostrzana grupa Letzte Generation) wtargnęli na podparyskich lotniskach na płytę, by uniemożliwić start prywatnych odrzutowców elit. W USA nowa grupa Climate Defiance organizuje pikiety i zakłócenia wystąpień najważniejszych polityków – np. blokowali wejścia na wydarzenia z udziałem prezydenta Bidena, domagając się ogłoszenia klimatycznego stanu wyjątkowego. Lista takich akcji jest długa. Zatem radykalni aktywiści faktycznie stawiają się również naprzeciw wielkiej władzy i wielkiego kapitału.

Dlaczego jednak te akcje nie są tak głośne? Wróćmy do kwestii mediów i postrzegania społecznego. Gdy blokada dotyczy np. bramy rafinerii naftowej gdzieś na przedmieściach, jest to zdarzenie stosunkowo hermetyczne – nie wpływa od razu na codzienne życie tysięcy ludzi (choć ma konsekwencje gospodarcze). Media mogą o tym napomknąć, ale brak tu elementu „story”, który masowego odbiorcę wciągnie emocjonalnie. Zupełnie inaczej, gdy na oczach setek kierowców grupa ludzi zatrzymuje ruch w centrum miasta – to wzbudza natychmiastową reakcję tłumu, kłótnie, dramatyzm. Niestety, jak już wspomniano, konflikt z udziałem zwykłych ludzi jest bardziej medialny niż protest pod bramą siedziby korporacji. Dziennikarze doskonale wiedzą, że nagłówek „Aktywiści zablokowali rondo, miasto stoi w korku” przyciągnie więcej uwagi niż „Aktywiści pikietują siedzibę BP”. Stąd pewne błędne koło: aktywiści robią bardziej uciążliwe akcje, by media je pokazały, a im bardziej to widać, tym bardziej utrwala się wizerunek, że „tylko” to robią.

Są też powody strategiczne. Akcje wymierzone w symbolicznych „winowajców” często wymagają złamania zabezpieczeń i wiążą się z ostrzejszą reakcją prawa – np. wtargnięcie na teren prywatny korporacji to przestępstwo (włamanie), podczas gdy blokada ulicy bywa klasyfikowana jako wykroczenie lub naruszenie porządku publicznego. Można więc... cynicznie kalkulować ryzyko prawne. Łatwiej usiąść na publicznej drodze i liczyć się z szybką interwencją policji (ale może nie drakońską karą), niż próbować np. wedrzeć się do biurowca koncernu z realną szansą na zarzuty kryminalne typu trespassing czy sabotaż infrastruktury. Ruch klimatyczny generalnie unika przemocy i destrukcji bezpośredniej – ich celem jest moralna surowość i pokojowość. Gdyby zaczęli faktycznie niszczyć własność korporacji (np. podpalać rurociągi), zostaliby od razu uznani za terrorystów i straciliby resztki poparcia społecznego. Dlatego wybierają formy protestu, które bardziej szkodzą porządkowi społecznemu niż materialnym zasobom korporacji. Blokada drogi jest kłopotem dla tysięcy ludzi, ale nie jest to akt przemocy wobec nikogo konkretnego – trudniej tu wskazać ofiarę i kata, bo de facto wszyscy są ofiarami korka (łącznie z protestującymi, którzy też siedzą w skwarze na asfalcie i często bywają szarpani przez wściekłych kierowców).

To prowadzi do kolejnego argumentu aktywistów: „wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni”. O ile wielkie koncerny napędzają kryzys, o tyle robią to również dlatego, że społeczeństwa na to pozwalają, wybierając takich, a nie innych polityków, konsumując paliwa kopalne itd. Innymi słowy – aktywiści chcą przemówić do sumień zwykłych ludzi, by wywarli oni nacisk na władze i biznes. Gdyby garstka protestujących codziennie stała pod bramą Pałacu Prezydenckiego czy domu najbogatszego magnata naftowego, to czy tenże nagle zmieni politykę? Mało prawdopodobne. Ale jeśli opinia publiczna się oburzy i przesunie, władze zaczną reagować. W założeniu radykałów, ich akcje mają wywołać społeczne poruszenie, które finalnie uderzy w polityków i korporacje poprzez mechanizmy demokratyczne (wybory, bojkoty, nacisk społeczny).

Zresztą, nie jest tak, że protesty uliczne i akcje przeciw korporacjom się wykluczają. Wręcz przeciwnie – często idą w parze. Extinction Rebellion na przykład znana jest z taktyki „pławienia” symboli korporacyjnych – w 2020 roku aktywiści wlali atrapy ropy i oblepili czarną mazią budynek siedziby BP w Londynie, by zilustrować „brudny” biznes tej firmy. Innym razem obkleili wejścia do banków (Barclays, HSBC) naklejkami z hasłami antywęglowymi. Te akcje miały jednak dużo mniejszy rozgłos niż np. rozbicie fałszywej krwi na Downing Street czy blokady na moście Westminster, które zatrzymały tysiące londyńczyków. W Niemczech Letzte Generation organizowała zarówno blokady autostrad, jak i wtargnięcia na lotniska z prywatnymi samolotami – to drugie zebrało sporo pozytywnych komentarzy (bo uderzono w bogaczy), ale i tak bardziej znani stali się z powodu spektakularnych scen na autostradach.

Ponadto, aktywiści często argumentują, że „wszyscy jesteśmy w to zamieszani”. Hasło „everyone is responsible, everyone will be affected” pojawia się w ich przekazach. To filozofia, która mówi: nie ma sensu tworzyć podziału „źli bogacze kontra dobry lud”, bo cała nasza gospodarka oparta na węglu, ropie i gazie jest problemem systemowym. Oczywiście bogacze mają większy indywidualny ślad węglowy, ale aktywiści chcą, by każdy obywatel poczuł się zaangażowany w rozwiązanie. Stąd uderzanie w codzienność – by każdy z nas musiał się odnieść do kryzysu, nie mógł go ignorować jako odległego problemu „gdzieś tam w Arktyce czy na rafinerii”. Gdy stoimy w korku wywołanym protestem, kryzys klimatyczny – choć pośrednio – dosięga nas tu i teraz, w formie dyskomfortu i złości. To ma nas wyrwać z bierności.

Wreszcie, trzeba wspomnieć, że atakowanie tylko miliarderów i korporacji może przynieść ograniczone efekty, jeśli reszta społeczeństwa nie poprze działań. Wielkie zmiany – jak transformacja energetyczna – wymagają poparcia społecznego, bo oznaczają też wyrzeczenia i koszty (np. wyższe podatki na inwestycje w OZE, zmiany stylu życia). Ruchy protestu starają się więc wygenerować ogólniejszą świadomość i gotowość na zmiany. Taktyka konfrontacji z ogółem społeczeństwa jest ryzykowna (o czym za chwilę), ale ma w zamierzeniu doprowadzić do stanu, w którym społeczeństwo powie: „Dość tych protestów, zróbmy wreszcie coś z klimatem, żeby nie było potrzeby tak protestować”. To może brzmieć jak bujanie łodzi, by wszyscy pasażerowie zaczęli się ratować przed wywróceniem – metoda szokowa.

Oczywiście, powstaje pytanie: czy to działa? Czy społeczeństwo faktycznie kieruje gniew we właściwą stronę (na polityków), czy może zatrzymuje się na samych protestujących? To już kwestia skuteczności i reakcji społecznych, którym poświęcimy kolejny rozdział. Tutaj podsumujmy: radykalni aktywiści nie ignorują win korporacji i bogaczy – przeciwnie, to główny cel ich przekazu – ale uznali, że najlepszym sposobem pośredniego uderzenia w tychże jest wywołanie oddolnej presji społecznej poprzez zakłócenie „biznesu jak zwykle”. Jak stwierdził pewien komentator: „To atak frontalny nie tyle na ludzi, co na naszą normalność” – normalność opartą na spalaniu paliw kopalnych. Dopóki spalanie przebiega płynnie, dopóty mało kto protestuje. Zakłócenie tego procesu – nawet na poziomie ulicznego ruchu – to sposób, by pokazać, że nie możemy dalej żyć normalnie, jakby nic się nie działo.

Niemniej jednak, taka strategia ma poważne konsekwencje dla postrzegania ruchu przez społeczeństwo. Jak ludzie reagują na te protesty? Czy rzeczywiście gniew kieruje się na polityków, czy raczej na samych aktywistów? Spójrzmy na to, jak kształtuje się społeczna reakcja – czy publiczność odczuwa głównie irytację, czy może z czasem pojawia się zrozumienie i akceptacja dla metod? A może rodzi się otwarty sprzeciw, a nawet nienawiść do ruchu klimatycznego?

Społeczna reakcja: efekt irytacji, akceptacja czy sprzeciw?


Sceny z blokad i akcji radykalnych dostarczają materiału na setki filmików w mediach społecznościowych: rozwścieczeni kierowcy siłą usuwający protestujących z drogi, przepychanki, krzyki, czasem rękoczyny. Społeczna reakcja na radykalne protesty klimatyczne bywa gwałtowna. Irytacja to chyba najłagodniejsze określenie tego, co czuje przeciętny człowiek uwięziony w korku z powodu demonstracji. Wielu odczuwa wręcz wściekłość – bo zostali przymusowo wciągnięci w protest, choć wcale tego nie chcieli. Jak w każdej sytuacji stresu, szuka się winnego najbliżej: w tym przypadku to aktywiści na drodze. Stąd częste przypadki agresji wobec protestujących. W Londynie podczas akcji Extinction Rebellion w październiku 2019 r. doszło do dramatycznej sceny na stacji metra Canning Town: dwaj aktywiści wspięli się na dach pociągu metra, blokując odjazd. Rozwścieczeni pasażerowie (w większości robotnicy dojeżdżający do pracy wcześnie rano) sami ściągnęli protestujących z dachu i pobili ich na peronie. Nawet ludzie generalnie popierający cele klimatyczne potrafią stracić cierpliwość, gdy protest uderzy bezpośrednio w nich.

Badania opinii publicznej potwierdzają, że większość społeczeństwa nie pochwala tak radykalnych metod. Na przykład, według sondażu YouGov w Wielkiej Brytanii w 2022 r., skrajnie blokujące protesty Just Stop Oil były niepopierane przez około 65–70% ankietowanych, choć jednocześnie większość z tych ludzi deklarowała poparcie dla samych celów klimatycznych ruchu. To ciekawy fenomen: ludzie mówią „nie popieram tych protestów, ale popieram sprawę”. Social Change Lab (think-tank badający ruchy społeczne) zauważył w analizie kilku badań, że mimo spadku sympatii do protestujących, poparcie dla ich postulatów niekoniecznie spada. Innymi słowy, kierowcy mogą nienawidzić sposobu, ale wciąż zgadzać się, że trzeba działać dla klimatu. To zjawisko potwierdził duży eksperyment sondażowy: ekspozycja na relacje z radykalnych protestów nie obniżyła poparcia dla polityki klimatycznej jako takiej. „Nie znaleźliśmy dowodów, by styczność z radykalnymi taktykami zmniejszała poparcie dla ich sprawy” – stwierdzili badacze Social Change Lab po serii ankiet. Jednakże dodali, że sympatia do samych organizacji spadała – ludzie czynili rozróżnienie między celem a wykonawcami.

To rozróżnienie jest kluczowe. Oznacza, że może wystąpić efekt: „Nie lubię Just Stop Oil, ale chcę ograniczenia emisji CO₂”. I rzeczywiście, sondaże pokazują, że np. w Wielkiej Brytanii czy Niemczech poparcie dla ogólnych działań klimatycznych (jak inwestycje w OZE, limity emisji) utrzymuje się na przyzwoitym poziomie, natomiast ocena grup typu JSO czy Letzte Generation jest bardzo niska. Według badań cytowanych w magazynie Energy Monitor, tylko 10–20% badanych Brytyjczyków i Niemców miało pozytywną opinię o tych radykalnych grupach. To znaczy, że nawet wielu ludzi zgadzających się z tym, iż mamy kryzys klimatyczny, uważa radykałów za szkodników lub przynajmniej niesympatycznych ekstremistów.

Czy zatem nie ma żadnego pozytywnego efektu społecznego poza większym rozgłosem sprawy? Tutaj sprawa jest złożona. Socjolodzy ruchów społecznych od dawna mówią o wspomnianym „efekcie radykalnej flanki”. Polega on na tym, że istnienie radykalnego skrzydła może wpłynąć na ogólny ruch dwojako: albo odstraszyć ludzi („skoro tacy wariaci popierają ten cel, to ja się dystansuję”), albo przeciwnie – sprawić, że umiarkowana część ruchu zyska więcej zwolenników na zasadzie kontrastu („nie popieram tych ekstremów, ale chętniej poprę rozsądniejsze propozycje”). Historyczne analizy wykazały, że w ruchu praw obywatelskich w USA obecność bardziej radykalnych Black Panthers wzmacniała postrzeganie umiarkowanego skrzydła Kinga. W ruchu kobiecym radykalne sufrażystki sprawiły, że spokojne argumenty o prawie głosu stały się trudniejsze do zignorowania. W przypadku klimatu mamy dopiero pierwsze studia. Prof. Christopher Wright wskazuje, że lokalne protesty radykalne (np. blokady dróg do kopalni w Australii) pomogły zmobilizować społeczności do walki z projektami wydobywczymi. Drugi mechanizm, opisany przez badaczy z University of Maryland, to normalizacja taktyk: z czasem to, co dziś wydaje się skrajne, może stać się akceptowalne. Rzeczywiście, zauważono, że duże organizacje ekologiczne, dotąd stroniące od nieposłuszeństwa, zaczynają przejmować niektóre taktyki. Dana Fisher mówi: „Główne zielone organizacje, które dotąd tylko lobbowały instytucje, teraz angażują się w pokojowe nieposłuszeństwo”. Przykład: WWF czy Greenpeace coraz częściej organizują swoje własne akcje uliczne (choć zwykle legalne), a działacze dotąd gabinetowi symbolicznie dają się czasem aresztować podczas protestów – co kiedyś należało do rzadkości. Radykałowie niejako przesuwają granicę, co jest dopuszczalne w mainstreamie.

Z drugiej strony istnieje „dylemat aktywisty”, o którym mówiła dr Lizzio-Wilson: działania radykalne przyciągają uwagę, ale równocześnie mogą zmniejszać ogólne poparcie dla sprawy. Jej badania nad ruchem praw zwierząt wykazały, że ludzie postrzegający taktyki jako zbyt ekstremalne rzadziej utożsamiają się z ruchem i rzadziej podejmują dla niego działania W kontekście klimatu nie ma tu jednoznacznych wyników – pojawiają się sprzeczne analizy. Niektóre sugerują, że już osoby i tak przejęte losem klimatu nie zrażą się radykalizmem (bo rozumieją desperację). Ale niezdecydowana większość społeczeństwa może się pod wpływem skrajności spolaryzować. „Radykalne działania są mniej przekonujące i bardziej polaryzujące” – ostrzega Lizzio-Wilson, odwołując się do badań nad różnymi tematami (od praw zwierząt po aborcję). Innymi słowy, ludzie o umiarkowanych poglądach mogą się odsunąć, widząc coś, co uznają za fanatyzm lub głupotę.

Jak to zatem wygląda w praktyce ostatnich lat? Na poziomie deklaracji politycznych pewien sukces jest widoczny: tuż po dużych protestach XR w 2019 r. wiele parlamentów (w tym brytyjski) ogłosiło symboliczny „stan klimatycznego zagrożenia”. Media zaczęły nazywać globalne ocieplenie kryzysem czy wręcz katastrofą – zmieniając ton na bardziej alarmistyczny. Wydaje się więc, że przynajmniej w dyskursie publicznym nastąpiło przesunięcie w stronę akceptacji powagi problemu. Trudno zmierzyć, ile w tym zasługi protestów, a ile po prostu coraz bardziej oczywistych oznak zmian klimatycznych (jak ekstremalne zjawiska pogodowe). Niemniej wielu komentatorów uznaje rok 2019 za przełomowy dla świadomości klimatycznej – i wskazują, że skumulowane wydarzenia (młodzieżowe strajki klimatyczne Grety Thunberg, protesty Extinction Rebellion, raporty naukowe, program Davida Attenborough) wspólnie wywołały nową percepcję kryzysu.

Ale co ze stosunkiem do samych radykałów? Tu niestety widać narastającą polaryzację i represje. W Wielkiej Brytanii konserwatywny rząd, powołując się na uciążliwość protestów XR i JSO, wprowadził w 2022 i 2023 roku drakońskie ustawy ograniczające prawo do protestu. Policja otrzymała szersze uprawnienia do rozbijania nawet pokojowych zgromadzeń, a sądy zaczęły orzekać surowe wyroki więzienia za czyny, które dawniej traktowano łagodniej. Przykładem jest tu ponownie Roger Hallam – za samo planowanie akcji blokady, nie będąc nawet fizycznie na miejscu, otrzymał wyrok 5 lat pozbawienia wolności. Tak długa kara dla działacza obywatelskiego zszokowała część opinii – organizacje praw człowieka uznały to za próbę „stłumienia obrońców klimatu” i sygnał, że rząd będzie iść na konfrontację. Z kolei we Włoszech i Niemczech pojawiły się głosy polityków (zwłaszcza prawicowych), by wręcz zakazać grup typu Letzte Generation, określając je mianem „przestępczych organizacji”. W Niemczech przeprowadzono naloty policji na mieszkania działaczy LG, skonfiskowano fundusze i wszczęto śledztwa pod kątem zorganizowanej przestępczości. W Wielkiej Brytanii wprowadzono przepisy, że podczas procesów za protesty oskarżeni nie mogą nawet tłumaczyć motywacji klimatycznych – by „nie upolityczniać procesu”. To wszystko pokazuje, że system reaguje twardo. Można uznać, że władze działają w odpowiedzi na społeczną niechęć – bo widzą poparcie dla „zrobienia porządku z tymi wariatami blokującymi drogi”. Ale można też odwrócić perspektywę: może rządy, nie chcąc zmieniać polityki klimatycznej wystarczająco szybko, wolą “uciszyć posłańców złej wiadomości”. Tak czy inaczej, radykalni aktywiści znaleźli się w wielu krajach pod rosnącą presją prawną, co części społeczeństwa się podoba (bo „dość bałaganu”), a części martwi jako ograniczanie swobód obywatelskich.

W społeczeństwie pojawiają się też głosy poparcia i sympatii dla aktywistów – szczególnie w środowiskach naukowców i osób młodych. Ponad 1000 pracowników nauki (w tym wielu klimatologów) podpisało listy poparcia dla Extinction Rebellion i Just Stop Oil, argumentując, że „działają oni z zgodnie z wiedzą naukową o zagrożeniach”. Niektórzy naukowcy sami dołączyli do protestów – powstała inicjatywa Science Rebellion, gdzie badacze biorą udział w akcjach nieposłuszeństwa, by podkreślić: „to nie jest banda oszołomów, to poważny problem”. Takie obrazki – np. profesor klimatyczny przyklejający się do drzwi banku czy inżynier NASA aresztowany za blokadę ulicy – zyskują spore zainteresowanie i często wywołują dyskusję: skoro nawet stateczni uczeni to robią, coś jest na rzeczy. Można powiedzieć, że radykałowie przeciągają kolejnych ludzi na swoją stronę – choć może to wciąż mniejszość, to jednak rosnącą. Zwłaszcza młode pokolenie (20- i 30-latkowie) częściej wyraża zrozumienie dla desperacji metod, bo sami czują klimat w kościach. W sondażu globalnym 2021 aż 56% młodych ankietowanych stwierdziło, że „ludzkość jest skazana” (doomed) jeśli nie podejmie radykalnych działań. To pokazuje poziom niepokoju – więc gdy widzą radykalne protesty, niekoniecznie reagują gniewem; niektórzy reagują nawet ulgą, że ktoś działa.

Generalnie jednak, na dziś dominującą reakcją szerokiej publiczności jest mieszanka irytacji i ambiwalencji. Ludzie zgadzają się: tak, klimat jest ważny, ALE te metody są złe. Wielu czuje, że protesty przekraczają granicę akceptowalności społecznej. Nawet aktywiści to rozumieją – i czasem korygują kurs. Extinction Rebellion po incydencie na metrze w Londynie w 2019 oficjalnie przyznało, że był to błąd i zrezygnowało z atakowania transportu publicznego, uznając to za sprzeczne z celem (metro jest ekologiczne, a wściekli pasażerowie to zwykle nie bogacze). Radykałowie też uczą się, jakie taktyki przynoszą zbyt duży negatywny odzew. Ostatnio Just Stop Oil przesunęło się z blokad drogowych na wolne marsze po ulicach – idą ulicą tempem żółwia, wciąż tamując ruch, ale nie siedzą na asfalcie, co daje szansę ominąć ich lub powoli posuwać się za nimi. Wydaje się to drobną zmianą, ale ma znaczenie w percepcji (mniej dramatycznych scen wyciągania siłą, bardziej pokojowy wygląd). Mimo to brytyjski rząd i tak zaostrzył prawo, by nawet takie marsze można było rozpędzać.

Podsumowując, społeczna reakcja jest na razie w dużej mierze negatywna co do formy protestów, choć niekoniecznie odnośnie samego celu klimatycznego. Radykalni aktywiści osiągnęli jedno: mówi się o nich i o klimacie bardzo dużo – w domu, w pracy, w mediach. Jak pokazują badania, samo to w sobie jest pewnym osiągnięciem, bo zwiększa salience (ważność) tematu. Dyrektor Social Change Lab, James Ozden, podkreśla, że celem wspólnym tych grup jest właśnie zwiększenie widoczności i ważności kwestii klimatu, co historycznie bywało warunkiem zmian politycznych. Natomiast w kategoriach czysto wizerunkowych, radykałowie zrobili z siebie „czarne charaktery” dla wielu zwykłych ludzi. Pytanie brzmi: czy to krótkoterminowe poświęcenie reputacji przyniesie długoterminową korzyść dla sprawy?

Zanim spróbujemy odpowiedzieć, przyjrzyjmy się jeszcze, co mówią eksperci i dowody o skuteczności tych protestów. Czy faktycznie coś zmieniają w polityce, czy tylko generują szum? Czy radykalne działania pomagają przyspieszyć zielone zmiany, czy przeciwnie – powodują reakcję obronną i spowalniają je? Czas na analizę skuteczności.

Skuteczność takich protestów: dowody, przykłady, oceny ekspertów


Na przełomie lat 2018–2019 ruch Extinction Rebellion w Wielkiej Brytanii zorganizował seria masowych akcji nieposłuszeństwa – tysiące ludzi blokowały mosty, okupowały centra handlowe i place w Londynie, setki dały się aresztować. Wtedy padło znamienne pytanie: „Co to właściwie dało?”. Brytyjski Guardian opublikował artykuł podsumowujący „kartę wyników” XR po ich dwutygodniowej blokadzie stolicy. Odpowiedź brzmiała: ich trzy główne żądania (ogłoszenie stanu klimatycznego, osiągnięcie zerowych emisji do 2025 r., powołanie zgromadzenia obywatelskiego ds. klimatu) nie zostały od razu spełnione. Jednak wywarły wpływ – w ciągu kilku miesięcy dziesiątki samorządów w UK (oraz opozycyjna Partia Pracy) ogłosiły „klimatyczny stan wyjątkowy”, rozpoczęła się debata o szybszym celu neutralności klimatycznej (finalnie rząd wyznaczył rok 2050, nie 2025, ale to i tak ambitnie jak na tamten czas), a temat kryzysu wszedł do głównego nurtu rozmów polityków. Media odnotowały, że słowo „extinction” (wymieranie) stało się częścią codziennej narracji o klimacie. Wkrótce potem powstał parlamentarny panel ds. obywatelskiego zgromadzenia klimatycznego – co prawda o niewiążących kompetencjach, ale jednak nawiązujący do postulatu XR. Można więc powiedzieć, że ruch XR odniósł pewne sukcesy pośrednie: uzyskał rozgłos, wprowadził nowy język do debaty, przesunął nieco horyzont oczekiwań (to, co wcześniej wydawało się nierealne, zaczęto poważnie rozważać). Jednak realna polityka klimatyczna rządu torysów nie uległa drastycznej zmianie. Owszem, UK przyjęło prawo o neutralności klimatycznej do 2050 r., ale wiele działań pozostało opieszałych. Podobnie na świecie – protesty klimatyczne lat 2018–2022 zbiegły się co prawda z falą deklaracji celów net zero i rosnącą presją finansową na odchodzenie od węgla, lecz czy jest to zasługa protestów czy raczej ekonomii (taniejące OZE) i widocznych skutków ocieplenia? Prawdopodobnie wszystkiego po trochu.

Aby ocenić skuteczność, warto rozdzielić dwa poziomy: zmiana społecznej świadomości i zmiana polityki/emisji. Na pierwszym polu wydaje się, że radykalne protesty odniosły znaczne efekty: temat kryzysu klimatycznego jest dziś dużo bardziej obecny i palący niż dekadę temu. Nawet przeciwnicy metod muszą przyznać, że „ci aktywiści mogą i szkodzą swojej sprawie, ale przynajmniej przypominają o problemie”. W pewnym sensie, ruchy takie jak XR czy JSO wygrały narrację – słowo „kryzys” czy „katastrofa klimatyczna” stało się standardem w języku mediów, a wiele instytucji (od szkół po korporacje) czuje się zobligowana coś robić, by nie wyjść na ignorujące problem. W ramach tego budzenia świadomości, radykalizm wzmógł też umiarkowany aktywizm. W 2019 r. mieliśmy największe jak dotąd globalne marsze dla klimatu – miliony ludzi na całym świecie (zainspirowane m.in. działaniami Grety Thunberg i właśnie XR) wyszły na ulice w pokojowych demonstracjach. Presja społeczna stała się na tyle odczuwalna, że nawet konserwatywni liderzy musieli deklarować troskę o klimat (choćby słowami).

Natomiast realne działania polityczne – tu obraz jest mniej imponujący. Emisje globalnie nadal rosną (z małym spadkiem w pandemii). Kraje co prawda deklarują ambitniejsze cele, ale w praktyce wciąż inwestują w nowe złoża ropy i gazu. W 2022 i 2023, po szoku energetycznym wywołanym wojną na Ukrainie, wiele państw wręcz zwiększyło wydobycie paliw kopalnych krótko- i średnioterminowo. Radykalni aktywiści wskazują to właśnie jako dowód, że trzeba krzyczeć jeszcze głośniej, bo politycy dalej ignorują zagrożenie. Czy ich dotychczasowe krzyki coś dały? Kilka przykładów sukcesów wskazują. Wiosną 2023 r. po fali protestów młodych i blokadach drogowych w Belgradzie, Serbia wycofała się z planów budowy kopalni odkrywkowej litu (projekt Rio Tinto). Tam demonstracje przybrały masowy charakter – to raczej klasyczny przykład presji społecznej, wzmocnionej elementami radykalnymi, która zatrzymała inwestycję szkodliwą środowiskowo. W Holandii z kolei intensywna kampania – zarówno prawna jak i uliczna – doprowadziła do wyroku sądu nakazującego rządowi redukcję emisji (sprawa Urgenda) i rezygnacji z części wydobycia gazu ziemnego. Tam jednak główną rolę zagrały działania systemowe (pozwy, argumenty prawne), a protesty uliczne były tłem.

Badania politologiczne próbują mierzyć wpływ protestów na decyzje polityczne. Zauważono np., że wzmożone protesty klimatyczne przekładają się na większą aktywność posłów w poruszaniu tematów klimatu (analiza przemówień w parlamentach wykazała korelację). Podobnie w mediach społecznościowych – gdy jest głośny protest, rośnie liczba wpisów i dyskusji o klimacie. A im więcej dyskusji i świadomości, tym trudniej politykom zupełnie ignorować temat. Samo to jednak nie gwarantuje skutecznej polityki – jest potrzebne, ale niewystarczające. Działacze Social Change Lab zaznaczają: większość badań skupia się na opinii publicznej, bo to łatwiej zmierzyć, ale najważniejsze są realne zmiany polityki i emisji, a to jest trudniejsze do prześledzenia.

Spójrzmy krytycznie: Czy radykalni aktywiści osiągnęli swoje konkretne cele? Just Stop Oil domaga się natychmiastowego wstrzymania licencji na wydobycie ropy w UK – rząd brytyjski nie tylko tego nie zrobił, ale w 2023 r. ogłosił nowe licencje na Morzu Północnym, niejako na złość protestom. Extinction Rebellion chciało zerowych emisji do 2025 – to za trzy lata, absolutnie nieosiągalne patrząc na działania, rząd nawet nie próbował. Powołanie zgromadzenia obywatelskiego? Marginalnie, zrobiono jedno o charakterze doradczym, ale bez mocy wiążącej, więc de facto ignorowalne. Letzte Generation w Niemczech chciało np. ograniczenia prędkości na autostradach (co szybko zmniejszyłoby emisje) – nie zostało wprowadzone, mimo poparcia ekspertów. Zamiast tego rząd Scholza przyjął część polityk proklimatycznych, ale też paradoksalnie poluzował niektóre regulacje (np. opóźnił zakaz kotłów gazowych), w reakcji na nastroje społeczne również spolaryzowane przez protesty. Można więc argumentować, że wprost żądania radykałów nie są spełniane – politycy nie chcą wyglądać, jakby ulegali presji ulicy. To częsta dynamika: rządzący nie przyznają, że jacyś tam krzykacze wymogli decyzję, bo to zachęciłoby do kolejnych wymagań. Jednak mogą robić pewne ustępstwa pod innymi pretekstami. Np. rząd UK formalnie nie dlatego ogłosił net zero 2050, że XR stało pod parlamentem, tylko bo „wiodącą rolę klimatyczną należy spełnić”. Ale wiadomo, że obecność XR stanowiła tło mobilizujące.

Z drugiej strony, czy te protesty czegoś nie popsuły? Krytycy wskazują, że radykalne akcje mogą budować negatywne skojarzenia z ruchem klimatycznym, co wykorzystują przeciwnicy zmian. Prawicowe media coraz częściej mówią nie o „aktywistach klimatycznych”, tylko o „ekstremistach”, „ekoterrorystach”. W narracji denialistów (czyli osób zaprzeczających powadze kryzysu) protesty służą za wygodny cel: „Widzicie tych oszołomów? Tacy właśnie ludzie gadają o klimacie – ignorujmy ich”. Nawet ludzie umiarkowani, którzy byliby skłonni poprzeć np. politykę klimatyczną, mogą odwrócić się, jeśli skojarzy im się to z awanturami na drodze. To zagrożenie realne, choć trudne do zmierzenia. Pewnym sygnałem jest to, że globalne zaniepokojenie klimatem przestało rosnąć tak szybko jak ok. 2019 – w Europie np. poziom deklaracji „martwię się zmianą klimatu” jest wysoki (ok. 70-80%), ale w ostatnich latach plateau, a nawet drobne spadki. Być może dlatego, że osiągnięto pewien sufit: ludzie dalej się martwią, ale jednocześnie martwią się innymi rzeczami (wojna, inflacja). Radykalne protesty mogą nieco zagłuszać przekaz swoją formą – np. zamiast dyskutować jak redukować emisje, media dyskutują czy blokady drogowe są okej. Pewien publicysta ujął to tak: „Radykałowie zamienili debatę o klimacie w debatę o protestach”. Jeśli to się utrzyma, może to być strata – bo energia idzie w temat poboczny. Jednak argumentem przeciwnym jest: wcześniej nie było żadnej debaty, tylko ignorowanie tematu. Teraz przynajmniej coś się dyskutuje, a kwestii klimatu nie da się całkiem pominąć.

Z perspektywy czysto liczbowej: czy emisje spadły wskutek protestów? Oczywiście, że nie bezpośrednio. Emisje to efekt globalnej gospodarki i polityki. Ale protesty mogły przyczynić się do pewnych decyzji, które długofalowo je obniżą: np. wspomniane prawne zobowiązania do net-zero, presja na inwestycje w zieloną energię (bo politycy widzą, że to temat, na którym zależy młodym wyborcom). W 2020-21 kilka wielkich koncernów (BP, Shell) ogłosiło strategie ograniczania wydobycia – to raczej wynik trendów rynkowych i wyroku sądu (jak w przypadku Shell), ale narracja protestów pewnie też dołożyła cegiełkę do „miękkiej presji”. Natomiast Energy Monitor konkluduje, że ocena, czy te taktyki „działają”, zależy od definicji: jeśli celem jest zwrócenie uwagi – to działa, jeśli celem jest natychmiastowa zmiana polityki – nie ma na to gwarancji. Sam James Ozden mówi: „Trudno stwierdzić, co rozumiemy przez skuteczność. Jest trochę dowodów, że udaje się przyciągnąć więcej uwagi do agendy klimatycznej, ale niejasne, czy to przekłada się na więcej działań ze strony rządów i firm”.

Kończąc ten rozdział, można przytoczyć jeszcze ocenę dr Dany Fisher: „Czeka nas zapewne jeszcze wiele obywatelskiego nieposłuszeństwa, bo kryzys klimatyczny się pogłębia… Problem w tym, że trudno zrekrutować masy ludzi do ryzykownych i niepopularnych protestów, a zwiększona publiczność nie zawsze zamienia się w zwiększoną troskę publiczną”. To pokazuje dylemat ruchu: najgłośniejsze akcje robią mniejszościowy „awangardowy” trzon, podczas gdy większość społeczeństwa kibicuje z daleka (albo i nie kibicuje). Jeśli to się nie zepnie, ruch może utknąć – dużo szumu, mało realnej zmiany. Z drugiej strony, historia uczy, że poważne zmiany (zniesienie segregacji rasowej, prawa wyborcze kobiet, prawa pracownicze) rzadko przychodziły bez wywoływania początkowego chaosu i złości. Być może to po prostu koszt transformacji społecznej.

Skoro wiemy już, jak społeczeństwo reaguje i na ile protesty okazały się (nie)skuteczne, pojawia się pytanie: czy są alternatywne sposoby osiągnięcia tych celów? Co można robić inaczej dla klimatu – i czy to nie byłoby efektywniejsze?

Alternatywy: działania systemowe, lobbying, protesty w miejscach emisji


Gdy radykalni aktywiści klimatyczni są krytykowani za swoje metody, często słyszą radę: „Istnieją inne sposoby walki ze zmianą klimatu – czemu nie robicie tego zamiast blokować drogi?”. Przyjrzyjmy się zatem alternatywom.

Pierwsza i najważniejsza alternatywa to działania systemowe w obrębie polityki i prawa. Mówimy tu o tradycyjnym lobbingu, kampaniach społecznych, wyborach, edukacji i procesach legislacyjnych. W istocie, większość zmian klimatycznych, które zaszły dotąd, dokonała się właśnie tą drogą – np. porozumienia międzynarodowe (Kioto, Paryż), krajowe strategie energetyczne, dyrektywy Unii Europejskiej wymuszające redukcje emisji CO₂ w przemyśle. Te procesy często były odpowiedzią na długotrwałą pracę umiarkowanych ruchów ekologicznych i naukowców, którzy przez lata dostarczali raportów, budowali koalicje polityczne, przekonywali opinię publiczną. Można argumentować, że właśnie tak powinno się działać: cierpliwie i konstruktywnie tworzyć większość dla zmian. W istocie, wielu aktywistów klimatycznych wciąż tak robi – nie każdy jest od razu „przyklejaczem do asfaltu”. Organizacje jak WWF, Greenpeace, Friends of the Earth, a także setki nowych NGO-sów klimatycznych (Energy Transition Hub, Climate Action Network etc.) koncentrują się na merytorycznym wpływaniu na politykę. Zabiegają o spotkania z ministrami, tworzą obywatelskie projekty ustaw, organizują panele eksperckie, kampanie informacyjne. Rezultaty są może powolne, ale znaczące: to m.in. dzięki takim staraniom wiele państw zadeklarowało wycofanie węgla w energetyce, wprowadzono normy efektywności energetycznej budynków, popularyzowano samochody elektryczne poprzez ulgi.

Dlaczego więc radykałowie nie chcą się dołączyć do tego nurtu? Cóż, wielu z nich wcześniej próbowało, ale – w ich ocenie – system jest oporny i zbyt wolny. Niemniej, nie negują oni sensu działań systemowych; często uważają, że potrzebny jest „jednoczesny nacisk z zewnątrz i od wewnątrz”. Istnieje w ruchach społecznych pojęcie „skrzydła zewnętrznego i wewnętrznego” (outsider vs insider). Umiarkowani grają wewnątrz systemu, radykałowie robią rabanu na zewnątrz. W najlepszym scenariuszu, obie grupy grają do jednej bramki – krzyk ulicy wzmacnia argument negocjatora przy stole: „Zróbmy coś, bo inaczej tamci na ulicy będą szaleć”. W najgorszym, przeszkadzają sobie nawzajem. W ruchu klimatycznym nie brak tarć – niektórzy działacze mainstreamowi narzekają, że wybryki Just Stop Oil komplikują im rozmowy z politykami, którzy stają się mniej skorzy do ustępstw pod groźbą, by nie wyglądać na słabych. Inni jednak dostrzegają, że z radykałami za oknem ich argumenty brzmią poważniej.

Kolejną alternatywą jest protestowanie w miejscach emisji, ale w sposób bardziej „bezpośrednio powiązany” z problemem. Czyli np. zamiast blokować randomowe skrzyżowanie, pojechać blokować elektrownię węglową, odkrywkę, rurociąg, lotnisko z prywatnymi odrzutowcami. Takie działania faktycznie się dzieją i mają pewne sukcesy: np. w Stanach Zjednoczonych latami prowadzono kampanię przeciw budowie rurociągu Keystone XL – od legalnych odwołań i lobbingu, po okupacje terenów. Ostatecznie udało się projekt zablokować (administracja Bidena anulowała pozwolenie). Podobnie planowana kopalnia węgla w Niemczech (w Hambach) została zatrzymana po intensywnych protestach okupacyjnych w lasach. W Polsce oddolne ruchy (Front Klimatyczny, Obóz dla Klimatu) organizowały protesty na terenach kopalni Turów czy Bełchatów, nagłaśniając problem – choć na razie bez wstrzymania wydobycia, to przynajmniej z rosnącym społecznym sprzeciwem. Te akcje są mniej kontrowersyjne, bo ich cel jest oczywisty: zatrzymać emisje u źródła. Aktywiści często w nich ryzykują więcej fizycznie – bo to wiąże się np. ze starciem z ochroną zakładu, wspinaczką na kominy itp. – ale cieszą się często sympatią lokalnej ludności (np. okoliczne społeczności cierpiące od smogu czy hałasu z kopalni). Taka strategia bywa więc skuteczna lokalnie. Jednak z punktu widzenia globalnego, odcina się jedną rurę, a paliwo płynie inną. Radykałowie często podnoszą, że konieczna jest zmiana systemowa, a nie tylko punktowe blokady infrastruktury. Dlatego wybierają cele medialne (jak drogi i muzea), by budować nacisk ogólny, a nie tylko lokalny.

W palecie alternatyw warto wymienić akcje obywatelskie w stylu „prefiguratywnym” – czyli tworzenie alternatyw tu i teraz. Przykładem może być ruch „żyć bez emisji” (low-impact living), ludzie przechodzący na weganizm, ograniczający konsumpcję, zakładający spółdzielnie energetyczne, ogrody społeczne, promujący rowery zamiast aut. Taki pozytywny aktywizm pokazuje, że „inna droga jest możliwa”. Ma on pewną moc przyciągania – bo nie opiera się na konflikcie, a na inspiracji. Widać np. rosnącą modę na fotowoltaikę na domach, na korzystanie z transportu publicznego, na recykling – to w znacznej mierze efekt lat kampanii edukacyjnych i oddolnych inicjatyw. Radykalni protestujący często jednak uważają, że zmiany indywidualne są ważne, ale niewystarczające, bo skala kryzysu wymaga decyzji systemowych. Nie negują sensu ekologicznego stylu życia (wielu z nich samemu stara się tak żyć), lecz argumentują: „Możesz segregować śmieci i jeździć rowerem, ale jak rząd zgodzi się na nową kopalnię węgla, to twoje starania nic nie znaczą w skali emisji kraju”. Dlatego kładą nacisk na presję polityczną. Niemniej, ruch klimatyczny to nie tylko protesty – to też ogromna rzesza osób pracujących u podstaw: sadzących drzewa, pomagających ofiarom klęsk, tworzących innowacje technologiczne (jak nowe baterie, alternatywy dla mięsa itd.). Ten wymiar pozytywny często bywa pomijany, bo jest mniej widowiskowy. Ale on istnieje i można powiedzieć, że większość ludzi zaangażowanych w walkę z kryzysem klimatycznym wcale nie blokuje dróg, tylko działa w swoich społecznościach czy miejscach pracy, promując rozwiązania.

Kolejnym sposobem, który bywa podnoszony, jest ścieżka prawna – czyli procesy sądowe. Tu nastąpił ciekawy rozwój: w ostatniej dekadzie złożono setki pozwów klimatycznych przeciw rządom i korporacjom, oskarżając je o naruszanie prawa poprzez przyczynianie się do zmian klimatu. Kilka głośnych spraw zakończyło się sukcesem: w Holandii (sprawa Urgenda vs rząd – sąd nakazał zaostrzyć politykę klimatyczną), w Niemczech (Trybunał Konstytucyjny orzekł, że niewystarczająca redukcja emisji narusza prawa młodych pokoleń do godnej przyszłości), we Francji i na Nowej Zelandii (sądy uznały państwo winnym opieszałości). Także przeciw firmom: sąd w Hadze nakazał Shellowi przyspieszyć redukcję emisji o 45% do 2030 roku, powołując się na obowiązek dbałości o klimat. To przełomowe wyroki – pokazują, że prawo może chronić klimat i zmuszać decydentów do akcji. Wielu uznało, że sale sądowe to pole, gdzie można wygrać to, czego nie udaje się wywalczyć protestem. Organizacje prawnicze (jak ClientEarth) zyskują na znaczeniu, finansowane też przez filantropów. Radykalni aktywiści generalnie popierają te działania – to komplementarna strategia. Co więcej, protesty i procesy mogą się wspierać: widząc niepokoje społeczne, sąd może chętniej przyznać rację aktywistom (jak zauważył badacz Oscar Berglund, ławy przysięgłych bywały w UK skłonne uniewinniać aktywistów, gdy słyszały o pobudkach klimatycznych). Tak więc tu nie ma sprzeczności, raczej podział ról.

Ostatnią alternatywą do rozważenia jest praca od środka systemu: wstępowanie do polityki, do biznesu i zmienianie ich. Niektórzy aktywiści obrali tę drogę – np. Wielu młodych działaczy wstąpiło do partii Zielonych czy innych progresywnych ugrupowań. W rezultacie np. w Niemczech Zieloni, będący w rządzie od 2021, pchają mocno politykę OZE (choć dla wielu radykałów wciąż zbyt powoli). W USA część progresywnej młodzieży skupiła się na popieraniu kandydatów takich jak Alexandria Ocasio-Cortez, którzy w Kongresie walczą o Green New Deal. Niektórzy dawni protestujący stali się doradcami politycznymi czy pracownikami agend rządowych ds. klimatu. Ten „entryzm” (wejście do środka) ma sens, ale wymaga czasu i kompromisów. Radykałowie uważają, że skala kryzysu nie pozwala czekać dekady, aż uzbiera się wystarczająco „zielonych” polityków. Niemniej, warto wspomnieć, że zmiany też przyspieszają: np. w 2022 roku Stany Zjednoczone uchwaliły największy w swojej historii pakiet inwestycji klimatycznych (ustawa Inflation Reduction Act) – co nie stało się dzięki protestom wprost, ale dzięki wytrwałej pracy politycznej i pewnej zmianie wagi tematu w społeczeństwie (gdzie protesty były jednym z czynników).

Z powyższego widać, że istnieje cała ekosfera działań pro-klimatycznych: od najbardziej systemowych po najbardziej oddolne, od łagodnych po radykalne. One często się uzupełniają. Niektórzy porównują to do „różnych ról w orkiestrze zmian”: potrzebny jest i krzykliwy trębacz (radykał), i stateczna wiolonczela (negocjator polityczny), i rytmiczny bęben (prawnicy, eksperci), i melodyjna skrzypce (pozytywni wizjonerzy). Jeśli któryś instrument gra za głośno albo fałszy, można mieć dysonans. Idealnie, by wszystkie grały do wspólnej melodii – w tym wypadku melodii ratowania klimatu.

Z punktu widzenia czysto pragmatycznego, radykalni aktywiści klimatyczni nie odrzucają alternatyw – oni twierdzą, że już je wykorzystali na ile mogli, a teraz czas na bardziej zdecydowane środki. Wiele organizacji klimatycznych stosuje zresztą strategię „najpierw spróbujmy dialogu, a gdy zawiedzie – protest”. Extinction Rebellion miało zasadę: zanim przystąpisz do akcji nieposłuszeństwa, napisz list do swoich przedstawicieli, spróbuj oficjalną drogą. Wielu protestujących ma w kieszeni petycje z dziesiątkami tysięcy podpisów, które zostały zignorowane. Dlatego raczej czują, że nie porzucili lepszej drogi – po prostu system nie zareagował na grzeczne prośby, więc eskalowali. Czy słusznie? To pytanie ocenimy w kolejnym rozdziale, dotyczącym etyki i strategii.

Czy radykalizm pomaga, czy szkodzi sprawie? – analiza etyczna i strategiczna


Poznaliśmy już motywacje aktywistów, ich kontrowersyjne metody oraz ich efekty i alternatywy. Czas na fundamentalną ocenę: czy radykalne protesty klimatyczne to strategia słuszna, czy błędna? Ujmując inaczej – czy cel uświęca środki? I czy w tym przypadku środki te faktycznie prowadzą do celu, czy też od niego oddalają?

Dylemat etyczny: nieposłuszeństwo vs. ład społeczny

Z etycznego punktu widzenia, sprawa jest klasycznym konfliktem dwóch wartości: potrzeby zachowania porządku i prawa versus moralnego obowiązku przeciwstawienia się złu. Aktywiści klimatyczni świadomie łamią prawo – np. blokując drogę, naruszają przepisy o ruchu drogowym; wdzierając się do muzeum, dopuszczają się wtargnięcia i potencjalnie wandalizmu. Zgodnie z zasadami demokracji i państwa prawa, obywatel nie powinien brać sprawiedliwości we własne ręce ani zakłócać porządku, bo to rodzi chaos i narusza prawa innych (np. prawo do swobodnego poruszania się). Kontrargument aktywistów: władze i instytucje same łamią milczący kontrakt społeczny, zaniedbując ochronę obywateli przed katastrofą. Skoro rządy nie wypełniają podstawowego obowiązku – zapewnienia bezpieczeństwa i przyszłości – obywatele mają prawo do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ta koncepcja ma korzenie u filozofów takich jak John Locke czy Henry Thoreau, a w praktyce u Gandhiego czy Kinga. Zgodnie z nią, gdy prawo stoi w sprzeczności z wyższym dobrem moralnym, sprzeciw staje się obowiązkiem sumienia. Dla aktywistów wyższym dobrem jest ochrona życia ludzkiego i przyrody przed skutkami katastrofy klimatycznej, a prawo, które zezwala na bezkarne niszczenie klimatu (poprzez np. wspieranie przemysłu paliw kopalnych), jest niesprawiedliwe. Oczywiście, to poważne oskarżenie – rządy nie postrzegają się jako przestępców, argumentują że starają się godzić różne racje, a zmiany klimatyczne to proces złożony. Jednak wrażenie z punktu widzenia młodego pokolenia jest takie, że decydenci „sprzedają ich przyszłość za spokój i zysk dziś”. To budzi moralny gniew, który usprawiedliwia nieposłuszeństwo.

Etyka nieposłuszeństwa obywatelskiego bywa formułowana w kilku warunkach: protest musi być jawny, bez przemocy i gotowy na przyjęcie kary – by zaznaczyć szacunek dla ogólnego porządku, choć niezgodę na konkretne prawo czy zaniechanie. Klimatyczni aktywiści spełniają te kryteria: działają otwarcie (ogłaszają akcje, biorą za nie odpowiedzialność), unikają przemocy fizycznej, aresztowani nie uciekają od odpowiedzialności (wprost mówią: tak, złamaliśmy prawo, by chronić wyższe dobro). Pod tym względem spełniają kryteria „sumienia obywatelskiego”. Wielu filozofów uważa takie protesty za dopuszczalny bezpiecznik demokracji – by większość czy władza nie mogły całkiem zignorować racji mniejszości cierpiącej z jakiegoś powodu. Jednak jest tu jeden haczyk: zwykle nieposłuszeństwo obywatelskie bywa usprawiedliwiane, gdy naruszone jest fundamentalne prawo jakiejś grupy (np. segregacja rasowa uderzała w prawa czarnoskórych). W przypadku klimatu, poszkodowani to przyszłe pokolenia oraz ludzie w innych częściach świata (już dziś cierpiący z powodu zmian klimatu). To bardziej abstrakcyjne – trudniej bezpośrednio wskazać ofiarę, która tu i teraz cierpi krzywdę od rządu. Aktywiści przyjmują perspektywę globalną i pokoleniową, mówiąc: „działamy w imieniu bezbronnych – dzieci, które się urodzą, ludzi w krajach Globalnego Południa tracących domy przez ekstremalne zjawiska”. Czy to legitymizuje ich czyny? Oni wierzą, że tak – bo nasze powinności moralne obejmują nie tylko współczesnych, ale i przyszłych ludzi oraz całą planetę. Krytyk powie: „To paternalizm – uzurpują sobie prawo mówienia w imieniu przyszłych pokoleń, których nie można zapytać”. Ale czyż politycy planujący wydobycie ropy do 2050 nie decydują za przyszłe pokolenia? Tutaj jest symetria: jedni decydują, by spalać dalej, drudzy, by to zatrzymać. Nie da się zapytać tych, których dopiero urodzą – trzeba polegać na sumieniu.

Często przywoływana analogia etyczna: gdy dom się pali, można złamać zasady, by ratować ludzi. Jeśli wybije się szybę w czyimś domu, by ostrzec śpiących przed pożarem – to czyn niby nielegalny (zniszczenie mienia), ale moralnie słuszny. Aktywiści widzą klimat jako palący się dom Ziemi, a siebie jako tych, co tłuką szybę alarmu. W ich oczach, blokada drogi czy zakłócenie porządku jest jak stłuczenie szyby – drobne naruszenie, by uniknąć dużo większego nieszczęścia. Wielu zwykłych ludzi jednak nie czuje tego ognia, bo skutki kryzysu klimatycznego nie są (jeszcze) tak namacalne w ich codzienności. Dlatego aktywiści wyglądają na oszalałych na punkcie domniemanego ognia. To rodzi pytanie: czy ich „wyższe dobro” nie jest aby histerią? – tak twierdzą niektórzy krytycy. Ale nauka zdecydowanie stoi po stronie aktywistów: alarmuje o ryzyku katastrofy klimatycznej od lat. Zatem z punktu widzenia wiedzy, ich strach i gniew jest racjonalny. Kwestia, czy środki są racjonalne – to już inna sprawa (strategia).

Dylemat strategiczny: skuteczność vs. ryzyko szkód

Tutaj wchodzi utilitarne pytanie: czy te radykalne protesty przynoszą więcej pożytku czy szkody dla sprawy klimatu? Jeśli przyjmiemy, że cel jest słuszny (ochrona klimatu), oceniamy środki pod kątem efektywności. Samych aktywistów to również nurtuje – to nie są ludzie cieszący się z utrudniania życia, oni też wolą robić rzeczy, które działają. Już wcześniej omówiliśmy wiele argumentów: z jednej strony zwracają uwagę, z drugiej alienują niektórych; z jednej naciskają decydentów, z drugiej dają paliwo oponentom. Spróbujmy to zebrać.

Argumenty za tym, że radykalizm pomaga sprawie:

  • Przyciąga maksymalną uwagę mediów i społeczeństwa, co zwiększa świadomość kryzysu klimatycznego. Bez tego tematu potrafią znikać z radarów (np. w obliczu pandemii czy wojen).

  • Tworzy poczucie nagłości – ludzie widząc desperację protestujących, mogą się zastanowić „skoro posuwają się tak daleko, może naprawdę jest źle”. Nawet jeśli początkowo się złoszczą, ziarno niepokoju jest zasiane.

  • Radykalna flanka może wzmocnić umiarkowaną: politycy mogą chcieć spełnić część żądań umiarkowanych ekologów, by ugasić niezadowolenie zanim przerodzi się w szersze bunty. Np. rząd może wprowadzić bardziej zieloną ustawę, by udobruchać opinię i pokazać, że reaguje (tak jak to bywało np. w obliczu strajków).

  • Normalizacja tematu i taktyk – za kilka lat obywatelskie nieposłuszeństwo klimatyczne może być postrzegane inaczej (tak jak dziś mało kto potępia bostońskie tea party czy sufrażystki – wtedy wandale, dziś bohaterki historii). Radykalizm może przetrzeć szlak nowym, bardziej odważnym działaniom, które staną się akceptowalne.

  • Mobilizacja nowych osób do ruchu – choć wielu potępia, są też tacy, których to inspiruje do przyłączenia. Zwłaszcza młodzi mogą przełamać bierność, widząc przykłady determinacji.

  • „Strach przed protestami” jako presja – decydenci mogą woleć wprowadzać klimatyczne rozwiązania, by uniknąć chaosu protestów. Np. gdy rośnie ruch buntowników, rząd może pomyśleć: „lepiej szybciej zaplanujmy odchodzenie od węgla, bo w przeciwnym razie będą rok w rok blokady i awantury”. To podobny mechanizm jak ustępstwa socjalne w obliczu strajków.

  • Wprowadzenie moralnej narracji – radykalni aktywiści często nadają dyskursowi wymiar moralny (mówią o odpowiedzialności, przyszłych pokoleniach). To przemawia do sumień części społeczeństwa głębiej niż suche fakty. Może z czasem zbudować masowe poczucie, że „brak działania to niemoralność”. To długofalowa zmiana norm.

Argumenty, że radykalizm szkodzi sprawie:

  • Zraża opinię publiczną – ludzie wkładają ich do szufladki „ekstremiści”, co może obniżać ogólny autorytet ruchu klimatycznego i gotowość do słuchania jego postulatów. Zwłaszcza ważne grupy centrum, które decydują o wyniku wyborów, mogą się odsunąć.

  • Polaryzuje debatę – zamiast budować konsensus wokół działań klimatycznych, budzi opór i kontrruchy. Np. rośnie poparcie dla partii przeciwstawiających się „eko-dyktaturze”, wykorzystujących niechęć do protestów.

  • Daje pretekst do represji – rządy mogą zaostrzać prawo i ograniczać wolności obywatelskie pod hasłem walki z chaosem. To może uderzyć w cały ruch obywatelski, nie tylko klimatyczny. W ekstremum może to zaprowadzić do gorszych form autorytaryzmu.

  • Może spowalniać realne działania – paradoksalnie, politycy uwikłani w walkę z protestami (politycznie i medialnie) mogą mniej energii wkładać w konstruktywną politykę klimatyczną. Mogą też odwlekać działania, by nie wyglądało, że ulegli presji.

  • Koszt dla wizerunku klimatu – obrazy np. zniszczonego (w opinii publicznej) dzieła sztuki czy płaczącego dziecka w samochodzie w korku przypisywane „klimatyzmowi” mogą budzić długotrwały uraz i cynizm wobec całej idei ruchu ekologicznego.

  • Zmęczenie społeczne tematem – jeśli protesty są ciągle i ludzie mają dość bałaganu, mogą przestać reagować na sam temat klimatu z czystej frustracji (efekt: „byle ciszej, dość już o tym klimacie”). Wzrost denializmu z przekory – „skoro ci idioci protestują, to ja nie wierzę, że jest problem” (choć to irracjonalne, psychologicznie możliwe).

  • Ryzyko eskalacji przemocy – dotąd protesty są pokojowe, ale jeśli frustracja kierowców lub innych grup będzie rosnąć, może dojść do poważniejszych starć, a nawet ofiar. Już widzieliśmy pobicia aktywistów; co, jeśli ktoś zginie? Taki incydent mógłby kompletnie zdyskredytować ruch w oczach wielu lub doprowadzić do samosądów.

  • Brak przekładalności globalnej – protesty dzieją się głównie w demokracjach, gdzie jest wolność demonstrowania. Jednak główne emisje rosną w krajach autorytarnych (Chiny, Rosja, Bliski Wschód) – tam taka taktyka jest niemożliwa. Więc nawet jeśli wymusi zmiany w Europie, globalnie problem może zostać, a straty (np. gospodarcze) dotkną regiony, które „za bardzo się przejęły” w porównaniu do reszty świata. To argument często podnoszony przez krytyków: „Po co oni to robią w Berlinie czy Londynie, jak Pekin i tak spala węgiel”. Choć jest on częściowo obalany faktem, że presja Zachodu może pociągnąć resztę (efekt wspólnego frontu), ale nie jest to pewne.

Zarówno plusy, jak i minusy są poważne. Ruch klimatyczny stoi więc w rozkroku: umiarkowani liczą, że radykałowie nie popsują im roboty, a radykałowie liczą, że ich działania pobudzą, a nie zrażają. Debata wewnątrz ruchu jest intensywna. Widać to choćby na przykładzie Extinction Rebellion: po kilku latach intensywnych akcji, XR UK ogłosiło w 2023 zmianę podejścia – tymczasowo zawieszają najbardziej zakłócające protesty, by skupić się na budowaniu masowego poparcia innymi metodami (nazywają to strategią „Minimal Disruption, Maximum Dialogue”). Uznali najwyraźniej, że osiągnęli wszystko co mogli szokiem i czas na etap włączający. Zobaczymy, czy to przyniesie lepsze efekty. Z kolei Just Stop Oil czy Letzte Generation nadal eskalują, uważając że tylko tak utrzymają ciśnienie na rządach.

Rzut oka z perspektywy etyki celów:

Jeśli protesty rzeczywiście doprowadziłyby do poważnego przyspieszenia działań ratujących klimat, większość ludzi zapewne uznałaby po fakcie, że było warto. Gdyby na skutek ich akcji udało się np. zmusić rządy do porozumienia wychodzącego ponad Paryż, do realnych ostrych cięć emisji i gdyby to uratowało nas przed najgorszym scenariuszem klimatycznym, to za 50 lat podręczniki pisałyby o bohaterskich aktywistach, którzy w porę ocknęli ludzkość. Jeśli jednak ich wysiłki okażą się daremne, a system i tak zrobi za mało – to mogą być postrzegani jako ci, co robili chaos bez sensu (bo i tak nastąpi katastrofa). Albo, jeśli system i tak by zareagował powoli nawet bez nich, to zostaną ciekawostką. Przykładem może tu być ruch sufrażystek – do dziś nie ma zgody czy ich radykalne czyny (np. podkładanie ognia, atak na obrazy, głodówki w więzieniu) przyspieszyły uzyskanie praw wyborczych, czy może wręcz opóźniły (bo zraziły część opinii i stworzono bardziej restrykcyjne prawo, a prawa przyszły raczej po I wojnie światowej z ogólnych przemian). Mimo to sufrażystki są dziś w panteonie ruchów słusznych – bo cel był słuszny i finalnie osiągnięty. Czy tak będzie z klimatycznymi radykałami? To zależy od wyniku walki o klimat. Jeśli ludzkość uniknie katastrofy, to nawet jeśli radykałowie mieli mieszany wpływ, raczej dostaną pewien kredyt uznania: że walczyli odważnie. Jeśli nie unikniemy – to i tak nie będą tematem, bo przyćmi ich skala problemów.

Z punktu widzenia czysto moralnego, wielu etyków powiada: stan wyższej konieczności może usprawiedliwić złamanie prawa. W sądach niektórych krajów aktywiści próbowali używać „obrony konieczności” (argumentując, że musieli blokować, by powstrzymać większą szkodę klimatyczną), z różnym skutkiem – sądy zwykle to odrzucały, nie chcąc tworzyć precedensu. Jednak raz na jakiś czas ława przysięgłych potrafi uniewinnić aktywistów mimo dowodów winy, co traktuje się jako jury nullification – uznanie, że wyższa racja stoi po stronie protestujących. Kilka takich głośnych spraw miało miejsce w UK.

Kwestia proporcjonalności

Etyka protestu wymaga też oceny, czy środki nie przekraczają pewnej granicy krzywdy. Dotąd aktywiści starali się być możliwie niegroźni – np. wybierali drogi alternatywne, a nie blokowali np. dróg do szpitali bezpośrednio. Ale ryzyko istniało, co pokazały incydenty z karetkami. Czy usprawiedliwiona jest śmierć jednej osoby, jeśli rzekomo ratuje się w ten sposób tysiące w przyszłości? – to ekstremalny dylemat. Żaden z aktywistów oczywiście nie chce, by ktokolwiek zginął z powodu ich protestu. Gdy w Berlinie zmarła potrącona rowerzystka, a spekulowano, że spóźniony dźwig ratowniczy utknął z powodu blokady, Letzte Generation zawiesiło tamczasowo akcje i wyraziło żal. Późniejszy raport straży pożarnej stwierdził, że opóźnienie nie miało wpływu na śmierć (stan kobiety i tak był krytyczny), ale niesmak pozostał. Taka tragedia to byłby ogromny cios moralny dla ruchu – bo stoi on na wyższości moralnej (my chronimy życie). Gdyby ludzie zaczęli ginąć przez protesty, legitymacja moralna by upadła. Dlatego aktywiści są świadomi: muszą dobrać taktykę tak, by ryzyko dla życia było minimalne. Dotąd tak jest i oby pozostało – bo wystarczy jeden dramat, by nastąpił bardzo silny odwrót sympatii.

Podsumowując ten etyczno-strategiczny bilans: czy obecna strategia jest słuszna? Nie ma jednej odpowiedzi – nawet wewnątrz ruchu trwa spór. To w pewnym sensie zakład: radykałowie obstawiają, że wstrząśnięcie status quo jest konieczne i w efekcie zbawienne, krytycy – że wylewa dziecko z kąpielą. Być może potrzeba jeszcze czasu, by ocenić skutki.

Z perspektywy autora niniejszego tekstu, można pokusić się o ostrożną syntezę: Radykalne protesty klimatyczne odegrały ważną rolę w przebudzeniu opinii publicznej i nadaniu sprawie klimatu pilności. Przyniosły pewne pozytywne zmiany w dyskursie i być może pośrednie polityczne drgnięcia. Jednak niosą też realne ryzyka alienacji społecznej i politycznej. Być może optymalną drogą jest połączenie determinacji z mądrością: eskalować protest tam, gdzie może to zadać cios właściwym strukturom władzy, ale unikać nadmiernego karania przypadkowych obywateli, by nie tracić ich poparcia. Na dłuższą metę, ruch klimatyczny będzie skuteczny tylko, jeśli zdobędzie szerokie społeczne poparcie dla transformacji – a do tego potrzebuje mas, nie tylko garstki bohaterów. Z drugiej strony, często masy ruszają dopiero za przykładem garstki bohaterów właśnie. Historia pokazuje, że radykałowie bywają katalizatorem, ale zmiany utrwalają umiarkowani. Ostatecznie więc, potrzebni są i jedni, i drudzy. Etycznie zaś – trudno potępiać ludzi, którzy poświęcają własną wolność i reputację, by walczyć o dobro wspólne przyszłych pokoleń. Nawet jeśli ich metody są dyskusyjne, ich intencje i odwaga budzą szacunek. To nie wandale dla zabawy, to „ludzie, którzy troszczą się i boją” – jak sama o sobie mówiła Indigo z JSO.

Podsumowanie i odpowiedź: czy obecna strategia jest słuszna?


Zbliżamy się do końca tej długiej podróży przez świat radykalnych protestów klimatycznych. Czas zebrać wnioski i postawić jasną odpowiedź na pytanie: dlaczego oni to robią i czy mają rację, postępując w ten sposób?

Dlaczego kleją się do asfaltu? – bo ogarnia ich poczucie desperacji i obowiązku. Ci młodzi (i nie tylko młodzi) ludzie wierzą, że stoimy w obliczu katastrofy bez precedensu. Próbowali tradycyjnych dróg – marszów, petycji, apeli – ale czują, że zostali zignorowani. Wybrali więc formy protestu, które nie mogą zostać zignorowane. Motywuje ich lęk, gniew i miłość zarazem: lęk o przyszłość, gniew na opieszałość rządzących i miłość do planety, do życia, które chcą ocalić. Etycznie czują się usprawiedliwieni, bo działają pokojowo i w imię dobra wyższego – przetrwania ludzi i przyrody w stabilnym klimacie.

Dlaczego tak kontrowersyjnie, aż do zakłócania życia zwykłych ludzi? – bo uznali, że tylko tak przebiją bańkę obojętności. Celowo wstrząsają codziennością, by nikt nie mógł udawać, że problemu nie ma. Wiedzą, że to wkurza – i ubolewają nad tym – ale liczą, że chwilowa złość przerodzi się w refleksję i presję na decydentów. Wielu z nich wolałoby protestować tylko pod biurami korporacji czy domami miliarderów (i czasem to robią), lecz zobaczyli, że te akcje nie rezonują społecznie. Sięgają więc tam, gdzie to rezonuje – do ulic i ikon kultury – nawet jeśli ryzykują niezrozumienie.

Społeczeństwo reaguje mieszanką gniewu i niechętnego szacunku. Większość nie popiera metod, ale przyznaje wagę celu. Protesty wywołały dyskusję i pewne zmiany narracyjne (dziś nawet politycy częściej mówią o „kryzysie klimatycznym”), lecz także sprowokowały reakcje negatywne (ostrzejsze prawo, propaganda przeciw „eko-radykałom”). Radykałowie postawili wszystko na jedną kartę: że ich działania pobudzą pozytywną zmianę zanim zrażą większość na dobre.

Czy ich strategia jest słuszna? To zależy, jak mierzyć słuszność. Jeśli moralną intencją – tak, jest zrozumiała i wręcz heroiczna w swej gotowości do poświęceń. Jeśli skutecznością – werdykt jest wciąż niepewny. Radykalne protesty przyniosły efekty w sferze świadomości, ale w sferze polityki ich wpływ jest pośredni i trudny do oceny. Nie osiągnęły (na razie) swoich głównych postulatów, ale być może przesunęły Overtonowskie okno możliwości – politycy czują większą presję, by coś robić dla klimatu, choćby po to, by uspokoić nastroje.

Być może najlepsza odpowiedź brzmi: radykalizm jest mieczem obosiecznym. Pomaga o tyle, o ile jest częścią szerszej strategii. Sam w sobie świata nie zbawi – musi spotkać się ze zmianą woli politycznej i innymi działaniami. Gdy działa w izolacji, może się wypalić lub wywołać odruch obronny. Gdy jednak towarzyszy mu rosnąca świadomość i gotowość społeczeństwa do zmian, może być katalizatorem przełomu.

Na pewno radykalni aktywiści osiągnęli jedno: nie można już ignorować kryzysu klimatycznego tak jak dawniej. Ich pytanie: „Co jest warte więcej – obraz czy życie?” zawisło w powietrzu i wielu ludzi musiało się nad nim pochylić. Ich okrzyk: „Czas ucieka!” odbił się echem w salach parlamentów. W tym sensie spełnili ważną rolę budzika. Ale budzik nie rozwiązuje problemu – on tylko budzi.

Czy obecna strategia jest słuszna? Nie ma łatwej odpowiedzi TAK lub NIE. Jest słuszna w tym, że płynie z autentycznej konieczności moralnej i już zmieniła wiele w debacie. Jest ryzykowna, bo może też zaszkodzić, jeśli przekroczy granicę społecznej akceptacji. To balansowanie na linie pomiędzy apatią a wrogością społeczną.

Można jednak powiedzieć tak: gdy stawką jest przyszłość naszej cywilizacji w obliczu zmian klimatu, brak działania jest bardziej niebezpieczny niż działanie nawet kontrowersyjne. Ci młodzi ludzie zdecydowali się działać. Ich krytycy często nie proponują nic w zamian poza „czekajcie cierpliwie” – a czasu już nie ma. Historia być może ich rozgrzeszy, jeśli dzięki nim ludzkość skręci na bardziej zrównoważoną drogę. A jeśli nie – to i tak zapiszą się jako ci, którzy do końca próbowali ratować świat, podczas gdy wielu innych siedziało w korku, złorzecząc na nich, zamiast złorzeczyć na prawdziwą przyczynę problemu.

Na zakończenie warto przytoczyć słowa pewnej młodej aktywistki, które padły na początku tego tekstu: „Nie robię tego, bo jestem szalona. Robię to, bo się boję i dlatego, że mi zależy”. Można się spierać o metody, ale nie sposób odmówić tym ludziom ani odwagi, ani troski. A świat rozpaczliwie potrzebuje dziś zarówno jednego, jak i drugiego.

Czy zatem ich strategia jest słuszna? Słuszna czy nie, jest wołaniem, którego nie wolno nam zlekceważyć. Być może zamiast potępiać metody, powinniśmy zrobić wszystko, by nie było już potrzeby ich stosować – czyli sami zacząć poważnie działać na rzecz klimatu, na skalę odpowiadającą wyzwaniu. Wtedy aktywiści nie będą musieli kleić się do asfaltu, by wyręczać polityków – bo politycy i społeczeństwo podejmą swoją odpowiedzialność. Innymi słowy, to od nas wszystkich zależy, czy radykalne protesty będą postrzegane jako desperacka konieczność, czy jako niepotrzebna uciążliwość. Jeśli chcemy, by ulice znów były spokojne, a zarazem bezpieczne w obliczu zmian klimatu – wysłuchajmy alarmu zamiast tłuc budzik.


Bibliografia:

  • Badullovich N. et al. How does public perception of climate protest influence support for climate action? npj Climate Action, 20 marca 2024.

  • Lu D. Throwing soup at the problem: are radical climate protests helping or hurting the cause? The Guardian, 12 listopada 2022

  • Artsy A. How radical should you be when you’re trying to save the planet? Vox, 28 września 2023.

  • Russell A. Why Was a Climate Activist Put in Prison for Five Years? The New Yorker, 7 lutego 2025.

  • Frost R. Just Stop Oil: Climate activists explain why they are attacking artwork. Euronews Green, 9 lipca 2022 (aktualizacja 7 listopada 2023).

  • Kluger J. Climate Anxiety Is Taking Its Toll on Young People. TIME, 2025.

  • U.S. Climate Psychology Research Team (Lawrance E. et al.). Young People's Voices on Climate Anxiety, Government Betrayal and Moral Injury: A Global Phenomenon. The Lancet Planetary Health, 2021.

  • Wójcik A. Aktywiści klimatyczni w ogniu krytyki! W tle śmierć rowerzystki. wPolityce.pl, 1 listopada 2022. (Przykład reakcji medialnej na incydent w Berlinie).

  • Townsend M. Tube protest was a mistake, admit leading Extinction Rebellion members. The Guardian, 20 października 2019.

  • Energy Monitor (Verdict Media). Do socially disruptive climate protests actually work? styczeń 2024 (approx.).

  • Social Change Lab (Ozden J., Glover S.). Research on the outcomes of climate protest (raport), Londyn 2022.i

  • Independent. Ambulance heading to emergency blocked as Just Stop Oil clash..., 2023 (relacja z incydentu na Waterloo Bridge).

  • Thunberg G. No One is Too Small to Make a Difference. Penguin, 2019. (Manifest młodzieżowego strajku klimatycznego, kontekst dla motywacji aktywistów).

  • King M. L. Letter from a Birmingham Jail. 1963. (Klasyka etyki obywatelskiego nieposłuszeństwa, często cytowana przez aktywistów XR).

  • Malm A. How to Blow Up a Pipeline. Verso Books, 2021. (Radykalna argumentacja za eskalacją taktyk, dyskutowana w ruchu klimatycznym).

  • IPCC. Sixth Assessment Report. 2021-2022. (Najnowsze kompendium wiedzy o klimacie – naukowe uzasadnienie alarmu).

  • Urgenda. The Urgenda Climate Case. Wyrok Sądu Najwyższego Niderlandów, 20 grudnia 2019. (Przełom prawny dot. zobowiązań rządu w walce z klimatem).

  • Shell verdict. Milieudefensie et al vs Royal Dutch Shell, wyrok Sądu Haskiego, 26 maja 2021. (Nakaz korporacji redukcji emisji – przykład działania systemowego).

  • Fisher D. Saving Ourselves: From Climate Shocks to Climate Action. (w przygotowaniu, 2024). (Analiza socjologiczna nowych taktyk klimatycznych).

  • Wright C. i Nyberg D. Climate Change, Capitalism, and Corporations. Cambridge Univ. Press, 2015. (Dlaczego system reaguje opornie – tło dla strategii ruchów).

Komentarze