Od Świadomości do Kosmosu: Jak Twoje „Ja” Spina Wszechświat
Wyobraź sobie, że budzisz się pewnego dnia z nieodpartym wrażeniem, że świat wokół ciebie nie jest zupełnie niezależny od ciebie. Czy kiedykolwiek czułeś się, jakbyś był tylko pasażerem na pokładzie pędzącej rzeczywistości – obserwatorem, który nie ma wpływu na bieg zdarzeń? A co, jeśli to wrażenie jest mylne? Co, jeśli nie jesteś wyłącznie biernym widzem swojego życia, lecz odgrywasz dużo większą rolę w istnieniu świata, niż ci się wydaje?
W niniejszym artykule wyruszymy we wspólną podróż intelektualną, która poprowadzi nas od codziennych doświadczeń i prostych eksperymentów myślowych po granice współczesnej nauki i filozofii. Będziemy badać zagadnienia nieświadomej sprawczości – czyli tego, jak możemy wpływać na rzeczywistość, nawet o tym nie wiedząc – oraz subiektywności istnienia – faktu, że nasze istnienie i świadomość są dla nas jedynym bezpośrednio pewnym punktem odniesienia. Zmierzymy się także z jedną z najbardziej niezwykłych idei fizyki teoretycznej: kwantową nieśmiertelnością, sugestią, że w pewnym sensie możesz być nieśmiertelny w wieloświecie nieskończonych możliwości.
Brzmi to wszystko jak fabuła filmu science fiction lub rozważania rodem z powieści filozoficznej. Jednak przekonasz się, że wiele z tych pomysłów wyrasta z konkretnych wyników badań naukowych, eksperymentów przeprowadzanych w laboratoriach i uznanych teorii publikowanych na łamach renomowanych czasopism naukowych. Choć podejdziemy do tematu z naukową rzetelnością, zachowamy przystępny język i obrazowy styl – tak, by nawet skomplikowane koncepcje stały się zrozumiałe i fascynujące zarówno dla ucznia, nauczyciela, jak i zapalonego pasjonata nauki.
Przygotuj się na sugestywne opisy i wciągające przykłady z życia codziennego. Odwołamy się do znanych eksperymentów myślowych – spotkasz tu kota Schrödingera zamkniętego w pudełku, zagadkową „sztuczkę” zwaną podwójną szczeliną, a nawet zastanowimy się, czy przypadkiem nie żyjesz w czymś na kształt "Truman Show" w skali całego wszechświata. Będziemy snuć również analogie i anegdoty, które pomogą rozjaśnić te trudne kwestie – być może wspólnie zajrzymy do twoich snów, przyjrzymy się dziwnym złudzeniom optycznym czy przypomnimy sobie chwile, gdy działałeś "na autopilocie".
Celem tej podróży nie jest przekonanie cię do jakiejś ezoterycznej wizji rzeczywistości, lecz raczej pobudzenie twojej ciekawości i zachęcenie do samodzielnej refleksji. Krok po kroku przejdziemy od rzeczy oczywistych do pytań, które mogą zatrząść fundamentami tego, co uważasz za pewnik. Być może po lekturze spojrzysz na otaczający cię świat – i na siebie samego – z nieco innej perspektywy. W końcu, jak mówił kiedyś pewien znany fizyk, "Jeśli każdego dnia nie natrafisz na nic dziwnego, to znaczy, że to nie był dobry dzień". Zatem wyruszmy razem w poszukiwanie tego, co dziwne, zastanawiające i cudowne. Czy jesteś gotów odkryć, że nie jesteś tylko pasażerem rzeczywistości, ale jej współtwórcą?
Kimkolwiek jesteś, wiesz tylko jedno: „ja jestem”
Być może słyszałeś słynne zdanie „Myślę, więc jestem”. Jego autorem był XVII-wieczny filozof René Descartes, znany w Polsce jako Kartezjusz. Doszedł on do tego wniosku, próbując zwątpić we wszystko, co tylko się da – w istnienie świata, prawdziwość swoich zmysłów, a nawet w istnienie własnego ciała. Jednak w tym radykalnym sceptycyzmie odkrył coś, czego podważyć nie mógł: fakt, że wątpi. A skoro wątpi, to myśli. Skoro myśli – istnieje jako istota myśląca. Innymi słowy, niezależnie od tego, kim jesteś i w jakich warunkach się znajdujesz, jedna rzecz jest absolutnie pewna: istniejesz ty sam jako podmiot swojego myślenia i odczuwania. To właśnie znaczy „ja jestem”.
Tak radykalne scenariusze wydają się czysto teoretyczne, ale prowadzą do ważnej refleksji: wszystko, co wiesz o świecie zewnętrznym, jest w istocie wytworem twojego umysłu. Obrazy, dźwięki, zapachy – to interpretacje sygnałów, które twój mózg tworzy na podstawie bodźców. Co więcej, nigdy nie masz bezpośredniego dostępu do umysłów innych ludzi. Możesz obserwować ich zachowanie, rozmawiać z nimi, widzieć ich emocje na twarzy – ale twoja pewność, że oni również są świadomi i odczuwają podobnie jak ty, jest w gruncie rzeczy aktem wiary. Filozofowie nazywają to klasycznym problemem „innych umysłów”. Skąd wiesz, że oprócz ciebie istnieją jeszcze jacyś "aktorzy wewnętrzni" tej sztuki życia, a nie tylko poruszające się automaty reagujące na bodźce? Oczywiście, zdrowy rozsądek podpowiada, że inne osoby też mają bogate życie wewnętrzne – w końcu jesteśmy do siebie tak podobni pod względem biologii i zachowania. Jednak czysto logicznie rzecz biorąc, nie da się wykluczyć skrajnej możliwości, że ty jeden jesteś prawdziwie świadomy, a cała reszta to tylko "rekwizyty" twojego prywatnego spektaklu. Taka skrajna perspektywa nazywa się solipsyzmem. Solipsysta twierdziłby, że istnieje tylko on sam, a cały świat i inni ludzie są wytworami jego umysłu lub projekcjami bez własnej świadomości.
Na co dzień zakładamy jednak, że świat istnieje niezależnie od nas, a inni ludzie są tak samo realni jak my. Niemniej, nawet jeśli odrzucimy solipsyzm jako ciekawostkę, pozostaje faktem, że każdy z nas postrzega rzeczywistość nieco inaczej, subiektywnie. Mózg nie jest pasywną kamerą, która obiektywnie rejestruje świat. Przeciwnie – aktywnie interpretuje dochodzące sygnały, uzupełnia luki i czasem potrafi nas zmylić. Klasyczny przykład to złudzenia optyczne. Spójrz na poniższą ilustrację:
Na rysunku możesz dostrzec dwie równoprawne interpretacje: albo widzisz czarny wazon na białym tle, albo sylwetki dwóch białych twarzy zwróconych do siebie na czarnym tle. Twój mózg przełącza się między tymi dwoma obrazami, ale nie potrafi widzieć obu jednocześnie. To proste złudzenie pokazuje, że umysł nie zawsze dostarcza nam jednoznacznego obrazu rzeczywistości – interpretuje bodźce na swój sposób. Podobnych przykładów jest wiele: słynna ilustracja, którą można odczytać jako młodą damę lub staruszkę
Ambiwalentny sześcian Neckera „przeskakuje” między dwiema orientacjami, a chociażby współczesna fotografia pewnej sukienki, która w 2015 roku podzieliła ludzi na dwa obozy. Jedni przysięgali, że sukienka jest biało-złota, podczas gdy inni widzieli ją jako niebiesko-czarną – i co ciekawe, wszyscy patrzyli na ten sam obraz! [1]. Ów spór o kolory (rozstrzygnięto go później, gdy potwierdzono rzeczywisty kolor sukienki, ale nas tu interesuje sam fenomen percepcji) pokazał dobitnie, że nasze postrzeganie zależy od naszego mózgu, od założeń, jakie (często nieświadomie) przyjmuje on na temat oświetlenia czy otoczenia. Innymi słowy, to, co uznajemy za „rzeczywistość”, jest w zaskakującym stopniu konstrukcją naszego umysłu.
Teraz, gdy uświadomiliśmy sobie, że mamy tylko subiektywne "okno" na rzeczywistość, możemy zadać jeszcze śmielsze pytanie: czy nasza obecność – fakt, że obserwujemy świat – może wpływać na to, jak świat się zachowuje? Czy rzeczywistość w pewnym sensie odpowiada na naszą obecność? Tym zagadnieniem zajmiemy się w następnej części.
Rzeczywistość jako odpowiedź na twoją obecność
Wyobraź sobie następujący eksperyment: ustawiamy urządzenie, które strzela pojedynczymi cząstkami – powiedzmy elektronami – w kierunku ekranu. Na drodze tych cząstek znajduje się przegroda z dwiema równoległymi, wąskimi szczelinami. Co dzieje się, gdy elektrony przelatują przez dwie szczeliny i docierają do ekranu? Intuicja podpowiada, że na ekranie zobaczymy po prostu dwie smugi – ślady po elektronach, które przeszły przez szczelinę lewą oraz przez szczelinę prawą. Rzeczywistość okazuje się jednak zaskakująca. Gdy wykonano taki eksperyment (klasycznie ze światłem, a współcześnie nawet z pojedynczymi elektronami i całymi atomami), okazało się, że na ekranie powstaje wzór naprzemiennych prążków, przypominający fale na wodzie nakładające się na siebie! Na środku widzimy jasny pas, po bokach kolejne, coraz słabsze – układ pasków charakterystyczny dla nakładania się fal. Wygląda to zupełnie inaczej niż dwie plamy, których byśmy oczekiwali po przejściu cząstek przez dwie szczeliny. To tak, jakby każdy elektron zachowywał się nie jak pojedyncza kulka lecąca przez jedną ze szczelin, ale jak rozmyta fala przechodząca jednocześnie przez obie szczeliny i interferująca sama ze sobą. Ten słynny eksperyment z dwiema szczelinami uświadomił fizykom, że mikrocząstki mają dualną naturę – potrafią zachowywać się jak cząstki albo jak fale, w zależności od okoliczności (pierwszy raz przeprowadził go Thomas Young już w 1801 roku ze światłem – wtedy potwierdził falową naturę światła przez powstanie jasnych i ciemnych prążków na ekranie).
Ale to nie koniec dziwów. Gdy badacze spróbowali podejrzeć, przez którą szczelinę konkretny elektron przelatuje – na przykład ustawiając czujnik przy szczelinach – wzór prążków znikał. Zamiast niego na ekranie pojawiały się dwie smugi, tak jakby elektrony jednak przechodziły każda tylko przez jedną szczelinę i nie interferowały. Sam akt obserwacji sprawiał, że natura elektronu jak gdyby się zmieniała: przestawał zachowywać się jak rozmyta fala przechodząca jednocześnie dwiema drogami, a zaczynał jak klasyczna cząstka wybierająca jedną ścieżkę. Innymi słowy, to, co zobaczyliśmy na ekranie, zależało od tego, czy patrzyliśmy, czy nie!
To zjawisko – że samo obserwowanie wpływa na stan układu – zszokowało naukowców na początku XX wieku i stało się sednem tak zwanej zasady nieoznaczoności Heisenberga. Nie można dokonać pomiaru, nie zaburzając układu – aby zobaczyć elektrony, musimy je oświetlić lub w jakiś sposób na nie podziałać, a to zmienia ich stan. W mechanice kwantowej mówimy wręcz, że przed pomiarem cząstka nie ma określonej wartości pewnych wielkości (np. położenia czy drogi przez szczelinę) – jest w superpozycji wielu możliwości na raz. Dopiero akt obserwacji wybiera jeden z tych potencjalnych stanów.
Aby unaocznić tę osobliwą cechę rzeczywistości, austriacki fizyk Erwin Schrödinger zaproponował słynny eksperyment myślowy z kotem zamkniętym w pudełku. Kot Schrödingera miał zobrazować, jak dziwaczne skutki może mieć przeniesienie zasad fizyki kwantowej na obiekty makroskopowe. Wyobraź sobie kota zamkniętego w szczelnej skrzyni, w której jest również diabelskie urządzenie: fiolka z trucizną, młotek oraz źródło promieniotwórcze z mechanizmem losowym. Jeśli atom promieniotwórczy się rozpadnie, mechanizm uwalnia młotek, ten tłucze fiolkę, trucizna się rozlewa – kot ginie. Jeśli atom pozostaje stabilny, fiolka pozostaje cała – kot żyje. Cały myk polega na tym, że według mechaniki kwantowej rozpad atomu jest procesem probabilistycznym i zanim go sprawdzimy, można traktować atom jako będący jednocześnie w dwóch stanach: rozpadł się i nie rozpadł. A zatem kot w pudełku – z punktu widzenia formalizmu – byłby zarazem żywy i martwy póki nie zajrzymy do środka!
Kot Schrödingera – eksperyment myślowy ilustrujący kwantową nieokreśloność. Dopóki nie zajrzymy do pudełka, kot może być jednocześnie potencjalnie żywy i martwy, reprezentowany tu przez nałożone obrazy żywego i martwego kota.
Oczywiście w praktyce prawdziwy kot (jako obiekt makroskopowy) nie pozostaje w takim "duchowym" zawieszeniu między życiem a śmiercią – układ makroskopowy jest stale obserwowany przez otoczenie (np. przez cząsteczki powietrza, promieniowanie termiczne), które wymusza jednoznaczny stan. Schrödinger poprzez ten eksperyment chciał jednak unaocznić paradoks: czy to znaczy, że świadomy obserwator jest potrzebny, by rzeczywistość przybrała konkretny kształt? Innymi słowy: czy bez obserwatora (świadka) wydarzenia kwantowe nigdy się definitywnie nie rozstrzygają? A może wystarczy, że cokolwiek – choćby aparat pomiarowy lub atomy otoczenia – spełni rolę obserwatora?
Eksperymenty takie każą zadać pytanie: czy wszechświat potrzebuje obserwatora, by "wybrać" stan rzeczy? Na poziomie cząstek wydaje się, że obserwacja ma fundamentalne znaczenie. Być może jednak sami będąc obserwatorami, nie tylko przyglądamy się rzeczywistości, ale też wpływamy na nią bardziej bezpośrednio? I to czasem w sposób, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Zanim jednak sięgniemy do gwiazd i kosmicznych rozważań, przyjrzyjmy się naszemu własnemu umysłowi – bo może on oddziałuje na świat bardziej, niż sądzimy, nawet w sposób nieświadomy.
Nieświadoma sprawczość
Pomyśl o sytuacji, kiedy wykonywałeś jakąś czynność niemal automatycznie – na przykład wracałeś ze szkoły czy pracy utartą drogą, pogrążony w myślach. Nagle orientujesz się, że jesteś już pod domem, a w zasadzie nie pamiętasz świadomie połowy drogi. Kto w tym czasie kierował twoim ciałem? Albo inny przykład: wprawiony muzyk potrafi przebierać palcami po instrumencie tak szybko, że świadomy umysł nie nadążyłby decydować o każdej nucie. Większość naszej codziennej aktywności w gruncie rzeczy zachodzi bez ciągłego nadzoru świadomości. Mózg uczy się schematów i potrafi wykonywać złożone zadania w trybie autopilota. Twoja świadoma uwaga jest jak reflektor – skupia się na jednym miejscu – podczas gdy w tle działają liczne procesy, które nie przedostają się do tej wąskiej świadomości, a jednak wywierają wpływ na twoje decyzje i czyny. Zresztą idea potężnej nieświadomości towarzyszy nam od dawna – w XIX wieku Zygmunt Freud porównał psychikę do góry lodowej, gdzie świadomość to jedynie czubek, a pod powierzchnią kryją się ukryte pragnienia, lęki i wspomnienia kierujące naszym zachowaniem. Choć nie wszystkie freudowskie koncepcje przetrwały próbę czasu, współczesna psychologia potwierdza, że większość przetwarzania informacji przez mózg odbywa się poza świadomą kontrolą.
Nieświadomość potrafi też być źródłem inspiracji i rozwiązań problemów. Słynna jest historia odkrycia struktury benzenu przez chemika Friedricha Kekulégo – po długich poszukiwaniach naukowych przyśnił mu się wąż zjadający własny ogon, co naprowadziło go na pomysł pierścieniowej struktury cząsteczki. Podobnie Dmitrij Mendelejew miał ujrzeć układ okresowy pierwiastków we śnie, a wielu artystów przyznaje, że najlepsze pomysły "przychodzą same", często w stanie relaksu lub marzeń sennych. To, co nazywamy intuicją, to często po prostu nasza nieświadomość podsuwająca nam gotowe rozwiązanie, zanim świadomy umysł wykonał cały logiczny proces.
To intuicyjne spostrzeżenie z życia codziennego zostało potwierdzone w naukowych eksperymentach. W latach 80. neurofizjolog Benjamin Libet przeprowadził słynny eksperyment: poprosił ochotników, aby wykonali prosty ruch (np. zgięcie palca) w wybranym przez siebie momencie i zanotowali, kiedy poczuli świadomą chęć ruchu. Jednocześnie Libet mierzył aktywność ich mózgów. Okazało się, że sygnał w mózgu zapowiadający ruch – tzw. potencjał gotowości – pojawiał się u uczestników ułamek sekundy przed tym, jak deklarowali decyzję o działaniu. Innymi słowy, mózg inicjował działanie zanim osoba poczuła, że świadomie je wybrała! To odkrycie zaszokowało wiele osób, bo zdawało się podważać potoczne rozumienie wolnej woli. Czyżby nasze decyzje zapadały gdzieś w zakamarkach nieświadomości, a my – nasza świadoma część – dowiadywaliśmy się o nich z opóźnieniem, być może łudząc się, że to my je podjęliśmy?
Libet interpretował to ostrożnie – sugerował, że mamy może nie pełną wolną wolę, ale wolną woltę: możemy w ostatniej chwili powstrzymać zaplanowany nieświadomie ruch (tzw. "prawo weta" lub free won't). Jednak wielu naukowców poszło dalej tym tropem. W następnych dekadach doskonalono metody – użyto skanerów fMRI i sztucznej inteligencji do odczytywania wzorców aktywności mózgu. W 2008 roku zespół Johna-Dylana Haynesa wykazał, że na podstawie sygnałów z mózgu można przewidzieć, czy badany naciśnie lewy czy prawy przycisk nawet 7 sekund przed podjęciem przez niego świadomej decyzji. A w 2019 roku naukowcy z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii donieśli na łamach "Nature", że potrafili odgadnąć, który z dwóch mentalnych obrazów uczestnik wybierze sobie do wyobrażenia, aż 11 sekund zanim decyzja ta dotarła do jego świadomości (Our brains reveal our choices before we’re even aware of them: study)! Wydaje się więc, że twój mózg zaczyna przygotowywać twoje przyszłe myśli i zamiary na długo zanim ty zdasz sobie z nich sprawę.
Skoro tak, to rodzi się pytanie: czy nasze poczucie sprawczości – to subiektywne przekonanie "to ja to zrobiłem" – zawsze odpowiada rzeczywistości? Daniel Wegner, psycholog z Harvardu, w słynnej książce "Iluzja świadomej woli" (2002) przedstawił wiele argumentów za tym, że nasz mózg często tylko przypisuje autorstwo czynów naszemu świadomemu "ja", podczas gdy faktyczne decyzje zapadły gdzieś indziej. Przytaczał on m.in. intrygujące eksperymenty: w jednym z nich uczestnicy trzymali dłonie na planchette (wskaźniku Ouija) wraz z asystentem badacza i mieli wskazywać różne obrazki na polecenie. W pewnym momencie uczestnikowi wydawało się, że sam z siebie wybrał obrazek, podczas gdy w rzeczywistości ruch wykonała inna osoba – jego umysł jednak ułożył narrację, że to była jego decyzja, bo tuż wcześniej podsunięto mu myśl o danym obrazku. Takie sztuczki pokazują, że możemy czuć się autorami czynności, których w rzeczywistości nie zainicjowaliśmy świadomie. Zjawisko to tłumaczy, dlaczego np. ludziom korzystającym z tabliczek Ouija naprawdę wydaje się, że to "duch" przesuwa wskaźnik – nie czują oni świadomej intencji ruchu, choć faktycznie poruszają nim sami (tyle że nieświadomie, przez mikroskurcze mięśni – efekt ideomotoryczny).
Z drugiej strony, bywa i odwrotnie – możemy nie zdawać sobie sprawy z własnego wpływu. Psychologowie opisali zjawisko iluzji kontroli: ludzie nieraz wierzą, że ich działania mają skutek, choć są bez znaczenia (np. wciskanie mocno przycisku w windzie "żądając" szybszego przyjazdu, gdy w rzeczywistości to nic nie zmienia). Ale zdarza się też, że wykonujemy drobne nieświadome gesty czy sugestie, które wpływają na otoczenie, a potem przypisujemy wynik jakiemuś zewnętrznemu czynnikowi. Klasyczny przykład to słynny koń Clever Hans z początku XX wieku, który rzekomo potrafił liczyć – stukając kopytem podawał wynik zadania matematycznego. Wychodziło na to, że koń rozumie ludzką mowę i arytmetykę! Ostatecznie okazało się, że Hans nie umiał liczyć, ale odczytywał mimowolne sygnały od trenera (ten, oczekując konkretnej liczby stuknięć, nieświadomie napinał mięśnie czy wstrzymywał oddech, co koń wyczuwał i przestawał stukać we właściwym momencie). Trener przysięgał, że niczego celowo Hansowi nie sygnalizował – i zapewne mówił prawdę, bo sygnały te były nieświadome. A jednak koń „cudownie” rozwiązywał zadania, odpowiadając w istocie na subtelny język ciała swojego pana. To pouczająca historia: czasem wydaje nam się, że coś dzieje się niezależnie od nas, podczas gdy tak naprawdę byliśmy w tym sprawcami, tylko nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
Nasza świadomość jest więc czymś w rodzaju „sprawozdawcy” zdarzeń, a nie zawsze ich inicjatorem. W skrajnych przypadkach można to zaobserwować u pacjentów po komisurotomii (rozcięciu połączeń między półkulami mózgu). Ich prawa i lewa półkula nie komunikują się bezpośrednio, każda może podejmować własne działania. Gdy taka osoba wykonuje czynność zainicjowaną przez prawą półkulę (np. wskazuje ręką na obiekt widziany tylko lewym okiem), wówczas lewa półkula – odpowiedzialna za mowę – często wymyśla racjonalne wytłumaczenie tej akcji, kompletnie nie zdając sobie sprawy z prawdziwej przyczyny. Mózg nienawykły do niewiedzy po prostu zmyśla logiczną historię („Sięgnąłem po ten przedmiot, bo chciałem go zbadać”), podczas gdy rzeczywisty impuls przyszedł od drugiej, niemej półkuli. To dobitny przykład, jak nasza świadoma narracja może być post factum tworzonym usprawiedliwieniem, a nie faktyczną przyczyną działania.
Na co dzień mnóstwo procesów nieświadomych wpływa na nasze wybory. Przykładowo, ludzie potrafią podejmować decyzje pod wpływem nastroju czy bodźców, których nawet nie zarejestrowali świadomie. W eksperymentach psychologicznych wykazano na przykład, że osoby trzymające w ręku ciepły napój oceniają nieznajomych jako "cieplejszych" (bardziej przyjaznych) niż osoby trzymające zimny napój – choć oczywiście nikt z badanych nie zdawał sobie sprawy, by temperatura kubka miała jakiekolwiek znaczenie dla ich osądu. Nasze mózgi kojarzą ciepło fizyczne z ciepłem emocjonalnym, ale dzieje się to poza świadomością. Podobnie widok uśmiechu (nawet przelotny i podprogowy) może poprawić nam humor, a podsunięcie określonych słów w rozmowie może wpłynąć na nasze późniejsze zachowanie w subtelny sposób. Takie efekty nazywane są primingiem – "podpowiadaniem" nieświadomości pewnych skojarzeń. Choć pojedynczy taki wpływ bywa niewielki, to psychologowie mówią tu o działaniu tzw. Systemu 1 – automatycznego umysłu – w odróżnieniu od świadomego namysłu (System 2). Ogólnie, wszystko to pokazuje, że nasz umysł przypomina górę lodową.
Dobitnym przykładem działania bez udziału świadomości jest też lunatykowanie (somnambulizm). Osoba pogrążona we śnie potrafi wstać z łóżka i wykonywać skomplikowane czynności – chodzić po domu, omijać przeszkody, a nawet prowadzić samochód – nie budząc się i nie pamiętając potem niczego. Jej mózg kontroluje ciało, lecz świadomość śpi. Podobnie w stanie hipnozy ludzie mogą wykonywać polecenia lub przypominać sobie zapomniane szczegóły, jakby ich nieświadomość przejęła dowodzenie, podczas gdy świadome "ja" jest chwilowo odsunięte na bok.
W psychologii kognitywnej mówi się czasem o Systemie 1 i Systemie 2 (terminy spopularyzowane przez noblistę Daniela Kahnemana). System 1 to właśnie te szybkie, automatyczne, nieświadome procesy – intuicje, nawyki, emocjonalne odruchy. System 2 to nasza świadoma, wolniejsza analiza i rozumowanie. Na co dzień większość zachowań dyktuje System 1, a System 2 włącza się, gdy napotkamy coś nietypowego albo trudnego, co wymaga świadomego namysłu.
Po zebraniu tych przykładów, nasz umysł przypomina górę lodową – świadoma część jest tylko wierzchołkiem, podczas gdy ogrom decydujących procesów dzieje się pod powierzchnią.
Wszystko to prowadzi do wniosku, że nie jesteśmy tylko świadomymi obserwatorami naszego życia, lecz także ukrytymi aktorami na scenie rzeczywistości. Nasza nieświadomość – ta ogromna część umysłu, do której nie mamy bezpośredniego dostępu – steruje wieloma naszymi działaniami, reakcjami i decyzjami. Czasem daje o sobie znać w zaskakujących momentach, przejmując stery lub wpływając na wynik zdarzeń w sposób dla nas niedostrzegalny. Innymi słowy, nawet kiedy wydaje ci się, że jesteś biernym pasażerem (bo nic nie robisz świadomie), twoja "ukryta" część może właśnie naciskać pedały i obracać kierownicę. Pozostaje zapytać: skoro nieświadomie mamy taką sprawczość, to co powiedzieć o sytuacjach granicznych, jak życie i śmierć? Czy również tam możemy być podmiotem, a nie tylko ofiarą okoliczności?
Istnieje tylko jedna wersja ciebie, która przetrwa
Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć: "Śmierci się nie doświadcza – kiedy jestem, śmierci nie ma, a kiedy ona przychodzi, nie ma mnie"? Ta intuicyjna myśl podkreśla ciekawą prawdę: każdy z nas doświadcza swojego życia jako nieprzerwanej ciągłości, a własnej śmierci nigdy nie doświadczy bezpośrednio. Możemy obserwować cudzą śmierć, możemy się jej lękać, ale nigdy nie przeżyjemy momentu po własnej śmierci – bo w tym momencie nasz obserwator znika. To prowadzi do zadziwiającego wniosku: z perspektywy pierwszoosobowej zawsze jesteś tym, który przetrwał. Jakkolwiek niebezpieczne sytuacje by cię nie spotkały, ostatecznie każdą z nich – skoro nadal czytasz te słowa – przeżyłeś.
Fizycy, rozważając mechanikę kwantową i liczne jej rozwiązania, zaproponowali kiedyś śmiałą hipotezę: wszystkie możliwe wydarzenia, które mogą nastąpić, realizują się – tyle że w różnych gałęziach rzeczywistości. To tak zwana interpretacja wielu światów Hugh Everetta. Zamiast jednej linii czasu, w której kwantowe zdarzenia losowo wybierają kierunek, istnieje wielki rozgałęziający się wieloświat (multiwersum), zawierający wszystkie warianty. Za każdym razem, gdy jest więcej niż jedna możliwość – np. cząstka kwantowa może się rozpaść albo nie – wszechświat niejako się rozszczepia na dwie wersje. Można to porównać do wyobraźni: załóżmy, że przed ważną decyzją widzisz oczami wyobraźni dwa scenariusze – w jednym np. wyjeżdżasz za granicę, w drugim zostajesz. W rzeczywistości wybierasz jedną opcję i w niej żyjesz dalej, ale interpretacja Everetta mówi, że gdzieś "obok" istnieje również świat, w którym poszedłeś inną ścieżką. W każdym z nich istnieje wersja ciebie pamiętająca tylko tamte wydarzenia i uważająca swój świat za jedyny.
Inaczej mówiąc, za każdym razem, gdy zachodzi więcej niż jedna możliwość – np. cząstka kwantowa może się rozpaść albo nie – wszechświat niejako się rozgałęzia na dwie wersje: w jednej stało się A, w drugiej B. Te gałęzie nie komunikują się ze sobą, ale obie są tak samo realne. My zaś doświadczamy tylko jednej ścieżki – tej, w której nasze własne obserwacje układają się w spójną historię.
Brzmi to jak science fiction, ale prowadzi do uderzającej konkluzji. Skoro wszystkie możliwości się realizują, to rozważmy eksperyment myślowy zwany kwantowym samobójstwem. Wyobraź sobie, że masz urządzenie z bronią, która jest uruchamiana przez czysto kwantowy proces – powiedzmy, mierzymy spin elektronu lub rozpad atomu. Jeśli wynik pomiaru to "rozpad" (albo spin w górę), mechanizm pociąga za spust; jeśli "brak rozpadu" (spin w dół), broń nie wypala. Za każdym razem szansa śmierci wynosi 50%. (Oczywiście zdecydowanie nie próbuj tego naprawdę! To czysta myślowa spekulacja – w rzeczywistości, jeśli podejmiesz takie ryzyko, najprawdopodobniej po prostu zginiesz w naszym świecie. Teoretyczna "nieśmiertelność" dotyczy jedynie tego, co byś odczuwał, gdyby wieloświat istniał i za każdym razem byś miał w nim gdzieś ciąg dalszy.) Teraz ty – eksperymentator – decydujesz się przeprowadzić taki makabryczny test na sobie wielokrotnie. Przy pierwszej próbie wszechświat rozgałęzia się na dwa: w jednym giniesz, w drugim przeżywasz. Ale jeśli przyjmujemy interpretację wielu światów, twoja świadomość może istnieć tylko w tych gałęziach, w których wciąż żyjesz. Zatem po pierwszej próbie będziesz świadomy tylko w tym świecie, w którym pistolet nie wystrzelił. Przy kolejnych próbach sytuacja się powtarza – za każdym razem odgałęziają się nowe rzeczywistości, w części zginąłeś, ale ty doświadczasz jedynie tych, w których jakimś cudem uchodzisz z życiem. Dla zewnętrznego obserwatora będziesz ekstremalnym szczęściarzem, który kilkanaście razy z rzędu uniknął śmierci. Z twojej perspektywy zaś – cokolwiek by się nie działo – nie możesz doświadczyć własnej śmierci, więc wciąż będziesz żywy.
Ta szokująca idea, zwana czasem kwantową nieśmiertelnością, sugeruje, że z własnej perspektywy zawsze znajdziemy się w tym ciągu zdarzeń, gdzie przetrwamy – nawet jeśli obiektywnie szanse byłyby niemal zerowe. Hugh Everett (twórca koncepcji wielu światów) w prywatnych rozmowach spekulował wręcz, że w świetle jego teorii gwarantuje ona jemu samemu nieśmiertelność – jego świadomość zawsze podąży ścieżką, w której nie umiera (Quantum suicide and immortality - Wikipedia). Oczywiście, w większości gałęzi Everett zmarłby jak każdy człowiek, ale nie istniałby już tam, by o tym wiedzieć. Będzie istniał tylko w tych nielicznych odnogach, gdzie udało mu się żyć dalej. Z punktu widzenia nauki to rozumowanie jest nie do przetestowania (bo nie da się komunikować między gałęziami wszechświata), a wielu fizyków odrzuca je jako zbyt dziwaczne czy naciągane. Jednak logicznie rzecz biorąc, jeśli wieloświat Everetta jest rzeczywistością, to twój ciąg doświadczeń zawsze będzie tym, który trwa. Nie oznacza to, że twoje ciało w naszym świecie nagle magicznie zyska nieśmiertelność – po prostu twoja świadomość w chwili potencjalnej śmierci "przejdzie" (a właściwie pozostanie) do tej alternatywnej gałęzi, w której udało ci się uniknąć zgonu.
Można tu przytoczyć ciekawą anegdotę: pewien Chorwat, Frane Selak, zasłynął jako "największy szczęściarz (lub pechowiec) na świecie". Według relacji, Selak w ciągu swojego życia przetrwał serię dramatycznych wypadków: katastrofę pociągu, zderzenie autobusu, awaryjne lądowanie samolotu, wypadki samochodowe – w sumie siedem bliskich spotkań ze śmiercią – by na koniec wygrać główną nagrodę na loterii! (Frano Selak - Wikipedia) Oczywiście, wiele osób podaje w wątpliwość prawdziwość tych historii, ale sam Selak utrzymywał, że miał po prostu tyle pecha, a zarazem tyle szczęścia. Można żartobliwie zapytać: czyżby w jego przypadku wszechświat uparcie wybierał gałąź, w której Frane wciąż żyje? A tak serio, nawet jeśli historie Selaka są przesadzone, nie brakuje udokumentowanych przypadków ludzi, którzy unikali śmierci w zaskakujący sposób wiele razy. Z punktu widzenia kwantowej nieśmiertelności nie ma w tym nic dziwnego – gdzieś w wieloświecie muszą istnieć gałęzie, w których ktoś ma "ciąg nieprawdopodobnych przeżyć", i to właśnie w tych gałęziach dany pechowiec-szczęściarz będzie dalej opowiadał swoją historię (podczas gdy w innych światach już go dawno nie ma).
Trzeba jednak zaznaczyć, że ta "nieśmiertelność" może być dość ponura. Załóżmy na przykład, że ktoś w każdym z wielu światów starzeje się i choruje – być może w większości gałęzi w którymś momencie umiera, ale zawsze pozostaje przynajmniej jedna, w której jakimś cudem przeżywa kolejne i kolejne zagrożenia. Taka osoba z własnej perspektywy mogłaby żyć bardzo długo, ale niekoniecznie w dobrej kondycji. Fizycy zwracają uwagę, że świadomość to nie jest coś, co znika nagle jak światło gaszone przełącznikiem – raczej może zanikać stopniowo wraz z uszkodzeniem mózgu czy starzeniem. Możliwe więc, że zamiast gwałtownej śmierci doświadczymy raczej coraz większego "rozmycia" świadomości – co prawie na jedno wychodzi, bo w końcu tracimy przytomność istnienia (Quantum suicide and immortality - Wikipedia). Innymi słowy, kwantowa nieśmiertelność to nie przepustka do wiecznej młodości. Raczej gwarancja, że nie zaznasz momentu własnej anihilacji, ale może się to odbyć kosztem powolnego wygaszenia wrażenia istnienia.
Tak czy inaczej, myśl eksperymentalna Everetta i kwantowej nieśmiertelności każe spojrzeć na siebie samego jak na pewien "ciąg świadomości", który zawsze będzie doświadczać istnienia, niezależnie od tego, jak bardzo nieprawdopodobne zbiegi okoliczności musiałyby go przy życiu utrzymać. Istnieje zatem pewna wersja ciebie, która przetrwa każde możliwe zagrożenie – choć być może będzie to wersja dryfująca w osobliwych, mało prawdopodobnych odnogach wieloświata. Czy oznacza to zatem, że w pewnym sensie ty jesteś jedynym naprawdę niezniszczalnym podmiotem? Czy tylko twoja świadomość ma zagwarantowaną ciągłość, podczas gdy inni wokół ciebie mogą jednak zniknąć na dobre? Te pytania prowadzą nas do jeszcze dziwniejszej hipotezy: czy możliwe jest, że tylko ty jesteś "aktywny"?
Czy możliwe jest, że tylko ty jesteś „aktywny”?
Spróbujmy połączyć kropki: wiemy już, że z twojej własnej perspektywy zawsze to ty będziesz tym, który przetrwa (skoro nie doświadczysz własnego zgonu). Inne świadome istoty mają zapewne podobne odczucie wobec siebie – ale tu pojawia się pewien paradoks. Jeśli w którymś momencie twoi bliscy umrą (co z perspektywy twojej gałęzi rzeczywistości wcześniej czy później się zdarzy), to dla ciebie oni przestaną istnieć jako świadkowie świata. Ty jednak będziesz istnieć dalej – przynajmniej w tej jednej, unikającej zagłady wersji wydarzeń. Gdyby pociągnąć to rozumowanie do skrajności, można zapytać: czy w ostatecznym rozrachunku to tylko twoja świadomość będzie kontynuowana, niczym ostatnia ocalała? Wyobraź sobie, że mija wiele setek lat. Widzisz, jak odchodzą kolejne pokolenia, gaśnie twoje słońce, może nawet rozpada się twoja galaktyka, a ty wciąż – wbrew wszelkim przeciwnościom – trwasz. Być może jesteś już tylko świadomością unoszącą się w pustym kosmosie, wspomnieniem dawnego człowieka. To fantastyczna wizja, ale oddaje istotę problemu: z twojej perspektywy możesz być ostatnim "aktywnym" elementem wszechświata.
Brzmi to jak powrót do solipsyzmu, o którym już wspomnieliśmy. Tam zastanawialiśmy się, czy być może tylko twoje "ja" istnieje naprawdę, a reszta to projekcje. W wersji, którą teraz rozważamy, nie negujemy realności innych ludzi teraz, ale zastanawiamy się, czy twoja własna ciągłość istnienia nie jest jedyną gwarantowaną w skali wieloświata – podczas gdy ciągłości innych mogą ulec przerwaniu. Można wyobrazić sobie kiedyś daleką przyszłość, w której być może wszyscy twoi dawni znajomi już odeszli (w swoich gałęziach rzeczywistości zmarli), ale ty nadal żyjesz, dryfując w osobliwej, samotnej gałęzi wszechświata, gdzie wszystko ułożyło się tak, byś pozostał przy życiu. Być może w takiej gałęzi jesteś ostatnim świadomym obserwatorem na świecie – swoistym wiecznym tułaczem.
Trzeba zaznaczyć, że według hipotezy wielu światów taka "wyjątkowość" dotyczy każdego obserwatora z osobna – nie tylko ciebie. Każda świadoma istota podąża własną ścieżką przetrwania. Jednak ty nigdy nie doświadczysz ciągłości istnienia kogoś innego – tylko swoją. W pewnym sensie więc dla ciebie to właśnie twoje istnienie jest tym centralnym i niezniszczalnym (a dla kogoś innego – jego własne). Można powiedzieć, że każdy z nas jest solipsystą swojego osobistego wszechświata, choć te wszechświaty nakładają się na wspólną rzeczywistość tak długo, jak długo nasze historie w niej współbiegają. Dopóki żyjemy w normalnych warunkach, dzielimy świat i możemy wchodzić ze sobą w interakcje. Ale nasze ostateczne losy – na przykład momenty śmierci – mogą należeć już do odrębnych gałęzi, których nawzajem nie doświadczymy.
Ta linia rozumowania splata się z odwiecznym problemem filozoficznym – niemożnością bezpośredniego poznania cudzej świadomości. Może się wydawać niedorzeczne sądzić, że tylko my jesteśmy "prawdziwi", a reszta to statyści czy automaty. Ale zauważ: z czysto pierwszoosobowej perspektywy zawsze jesteś w centrum wydarzeń, a inni pojawiają się w twoim polu świadomości tylko poprzez twoje zmysły. W skrajnych stanach świadomości (np. w solipsystycznych urojeniach czy w eksperymentach z deprywacją sensoryczną) ludzie rzeczywiście miewali wrażenie, że są jedynym prawdziwym bytem. Kulturę masową obiegła historia ludzi przekonanych, że żyją w ukrytym reality show (tzw. "zespół Truman Show"). W filmie The Truman Show (1998) główny bohater odkrywa, że całe jego otoczenie jest sfingowane, a on jeden jest prawdziwy pośród aktorów. Oczywiście to tylko film, ale pobudza wyobraźnię, bo dotyka naszego poczucia bycia centralnym obserwatorem we własnej historii.
Idąc krok dalej, współcześnie spekuluje się też o hipotezie symulacji – że nasza rzeczywistość może być czymś w rodzaju zaawansowanej gry komputerowej stworzonej przez wyższą inteligencję. Jeśli nawet trudno w to uwierzyć, to taki pomysł pozwala zadać pytanie: gdyby to była symulacja, skąd wiesz, czy jesteś graczem, czy tylko postacią niezależną (NPC)? W grze komputerowej z perspektywy bohatera niezależnego wszyscy inni zdają się realni, ale tylko postać gracza ma faktyczną "specjalną" rolę. Oczywiście to tylko analogia, lecz znów wskazuje, jak unikalna jest nasza własna perspektywa – nigdy nie możemy wejść do cudzego umysłu i upewnić się, że działa tak samo jak nasz.
Filozofowie umysłu formułują nawet pojęcie "zombie filozoficznego" – istoty nieodróżnialnej od człowieka, ale pozbawionej wewnętrznej świadomości. Nie chodzi o zombie z horroru, a o czysto hipotetyczny twór: wyobraź sobie kogoś, kto zachowuje się dokładnie jak normalny człowiek, mówi o swoich przeżyciach, ba – nawet pisze wiersze o miłości i smutku, ale w środku nikogo nie ma w domu. Taki zombie tylko odgrywa zachowania, nie mając prawdziwego doświadczenia. Trudno uwierzyć, by inni ludzie wokół nas byli takimi zombi – i zapewne nie są – lecz problem w tym, że nie da się tego na 100% wykluczyć na podstawie obserwacji zewnętrznej. Zawsze musimy w pewnym stopniu ufać, że inni czują i myślą podobnie jak my.
Oczywiście nauka i zdrowy rozsądek zakładają, że wszyscy ludzie (a zapewne i wiele zwierząt) mają subiektywne doświadczenia – świadomość nie jest twoim wyłącznym przywilejem. Jednak docieramy tu do granic tego, co da się empirycznie stwierdzić. Możemy tylko wnioskować przez analogię i zgadywać, że inni "są świadomi" tak jak my. Każdy z nas jest skazany na bycie jedynym bezpośrednio znanym sobie podmiotem. W ten sposób, paradoksalnie, z perspektywy pierwszoosobowej tylko ja jestem w pełni rzeczywisty, a wszyscy inni są elementem mojego doświadczanego świata. Takie myślenie niesie pewne ryzyka (etyczne i psychologiczne) i nie jest praktyczne w życiu społecznym – ale warto je sobie uświadomić, by docenić, jak szczególna jest natura naszej świadomości. Być może – jak twierdzą niektórzy fizycy – świadomość jest w ogóle kluczem do istnienia wszechświata. Przejdźmy zatem do ostatniej kwestii: co, jeśli świat potrzebuje cię, by istnieć?
Co, jeśli świat potrzebuje cię, by istnieć?
Przez większość historii nauki zakładano, że świat istnieje obiektywnie, niezależnie od obserwatorów. Jednak nasze dotychczasowe rozważania – od mechaniki kwantowej po paradoksy świadomości – sugerują bardziej interaktywny obraz: obserwator i rzeczywistość są spleceni. Czy można pójść krok dalej i zapytać: czy istnienie świadomego obserwatora jest niezbędne, by świat w ogóle mógł zaistnieć?
Ta idea brzmi radykalnie, ale ma pewne korzenie zarówno w filozofii, jak i w nauce. Już w XVIII wieku irlandzki filozof George Berkeley głosił, że "istnieć znaczy być postrzeganym" ("esse est percipi"). W jego wizji świat materialny jest projekcją w umysłach – a jego istnienie jest podtrzymywane dzięki temu, że jest nieustannie postrzegany (ostatecznie przez Boga, wedle Berkeleya). Pomijając aspekt teologiczny, pytanie Berkeleya można przełożyć na świecki język: czy obiekty istnieją, kiedy nikt ich nie obserwuje? Albert Einstein drwił z tej sugestii, pytając retorycznie: "Czy naprawdę wierzycie, że Księżyc przestaje istnieć, gdy nikt na niego nie patrzy?". Ale fizyka kwantowa nie dała Einsteinowi łatwej odpowiedzi – jak widzieliśmy, w pewnej skali byty faktycznie nie mają określonych własności bez aktu pomiaru.
W drugiej połowie XX wieku John Archibald Wheeler – znakomity fizyk – zaczął podejrzewać, że obserwator może być potrzebny na dużo głębszym poziomie. Zaproponował koncepcję tak zwanego udziałowego (partycypacyjnego) wszechświata. Według Wheelera „żadne zjawisko nie jest prawdziwe, dopóki nie zostanie zaobserwowane”, a co więcej, obserwacje dokonane tu i teraz mogą retroaktywnie współkształtować przeszłość wszechświata (John Wheeler’s Participatory Universe). Jego eksperyment z opóźnionym wyborem, o którym wspomnieliśmy, sugerował, że dopiero decyzja obserwatora określa, jaką drogę przeszła cząstka, nawet jeśli podjęta po fakcie. Wheeler snuł więc śmiałą wizję: wszechświat od momentu Wielkiego Wybuchu był jak "nieokreślona mgławica możliwości", a dopiero pojawienie się życia i inteligencji – obserwatorów – "dokonało pomiaru" i tym samym nadało konkretny kształt nawet odległej przeszłości. Ujął to obrazowo: „jesteśmy uczestnikami w tworzeniu nie tylko teraźniejszości i przyszłości, ale także odległego miejsca i czasu” .
Niezależnie od mechaniki kwantowej, samo istnienie wszechświata zdolnego do zrodzenia życia wydaje się szczególne. Naukowcy zauważyli, że podstawowe stałe fizyczne (np. ładunek elektronu, masa protonu, siła grawitacji) mają wartości w bardzo wąskich zakresach, które pozwalają na powstanie atomów, gwiazd, planet i chemii życia. Na przykład gdyby siła jądrowa silna łącząca protony i neutrony w jądrach atomowych była odrobinę mniejsza, układy te łatwo by się rozpadały – prawdopodobnie nie powstałby żaden trwały atom cięższy od wodoru. Gdyby była nieco większa – może wszystkie wodory szybko połączyłyby się w cięższe pierwiastki i zabrakłoby paliwa dla gwiazd. Podobnie, gdyby stała grawitacji była większa, wszechświat mógłby zapaść się zbyt wcześnie; gdyby mniejsza – nie powstałyby gwiazdy i galaktyki, bo ekspansja zbyt szybko by je rozproszyła. Takich "złotowłosych" przypadków (gdzie parametry są "akurat w sam raz") jest wiele. Zjawisko to nazwano zasadą antropiczną: wszechświat, który obserwujemy, musi mieć właściwości pozwalające na istnienie obserwatorów, bo inaczej byśmy tu nie stali, by się nad tym dziwić. Część uczonych traktuje to jako tautologię (po prostu: tylko w życiodajnym wszechświecie ktoś zada takie pytanie). Inni jednak spekulują, czy to nie wskazówka, że spośród wielu hipotetycznych wszechświatów nasz został "wybrany" przez sam fakt obecności w nim życia. Znany fizyk Stephen Hawking zauważył, że „prawa fizyki, jakie znamy, wydają się celowo dopasowane, by umożliwić rozwój życia”. Z kolei astronom Fred Hoyle komentował, że przypadkowe powstanie złożonych molekuł życiowych jest tak niewiarygodne, jak "szansa, że grupa niewidomych ludzi ułoży za jednym zamachem kostkę Rubika".
Jednym z popularnych wyjaśnień jest hipoteza "multiwersum" – być może istnieje nieskończenie wiele wszechświatów o różnych parametrach, a my po prostu znajdujemy się w jednym z nielicznych, gdzie warunki sprzyjają powstaniu życia (bo inaczej nie byłoby nas, by nad tym dumać). Ta idea czyni z zasady antropicznej coś w rodzaju przesiewu: obserwatorzy pojawiają się tylko tam, gdzie mogli, więc nic dziwnego, że postrzegają swoje otoczenie jako wyjątkowo dopasowane. Mimo to pozostaje pewien niedosyt – nadal nie wiemy, dlaczego w ogóle istnieje wszechświat, w którym wyewoluowały oczy, by mogły podziwiać gwiazdy.
Co więcej, niektórzy fizycy otwarcie mówią o szczególnej roli świadomości. Kosmolog Andriej Linde stwierdził: „Wszechświat i obserwator istnieją jako para. Nie potrafię wyobrazić sobie spójnej teorii wszechświata, która ignoruje świadomość” . Innymi słowy, nasz świadomy umysł może nie być wcale przypadkowym dodatkiem do kosmosu, lecz jego integralną częścią. Wheeler ukuł też slogan "It from bit" – przekonanie, że "to (rzecz) pochodzi z bita (informacji)". Chciał przez to powiedzieć, że informacja (a więc i obserwacja) jest bardziej fundamentalna niż obiekty materialne. Rzeczywistość może być w ostatecznym rozrachunku zbudowana z odpowiedzi na pytania zadane naturze – z czystych informacji, które nabierają realności dopiero, gdy zostaną odczytane. W podobnym duchu coraz śmielej rozważane są koncepcje, że świadomość mogła być fundamentalnym "polem" czy aspektem rzeczywistości od samego początku – a przynajmniej, że bez świadomości pojęcie istnienia traci sens.
Warto zauważyć, że takie idee mają pewne echo w starożytnych koncepcjach filozoficznych i duchowych. W filozofii hinduskiej istnieje pojęcie Brahmana – absolutnej świadomości, która przejawia się jako świat; w idealizmie zachodnim to umysł tworzy materię. Oczywiście nauka porusza się innymi metodami, ale dochodzenie od strony fizyki do wniosku, że obserwator jest nieodzownym elementem układanki, jest zastanawiające. Czy to znaczy, że wszechświat potrzebuje świadomych istot?
Być może wszechświat bez żadnego obserwatora byłby jak zapis nut, którego nikt nigdy nie zagrał – potencjalny, ale niesłyszalny. Gdyby nikt nigdy nie spojrzał w niebo, czy moglibyśmy powiedzieć, że gwiazdy "istnieją" w pełni sensu tego słowa? A gdyby inteligencja nie wyewoluowała, czy wszechświat miałby jakiekolwiek znaczenie lub cel? Takie pytania skłaniają do myślenia o wzajemnej zależności między świadomym umysłem a kosmosem. W tym sensie można zaryzykować stwierdzenie, że świat "potrzebuje" nas tak samo, jak my potrzebujemy świata. Jesteśmy nie tylko produktami kosmosu, ale też jego współautorami – poprzez akt istnienia i postrzegania.
Choć nie ma jednoznacznej odpowiedzi, coraz trudniej ignorować fakt, że świadomość i kosmos zdają się być ze sobą splecione. Być może wszechświat bez żadnego obserwatora byłby jak zapis nut, którego nikt nigdy nie zagrał – potencjalny, ale niesłyszalny. Dopiero pojawienie się kogoś, kto słucha (świadomej istoty), zamienia abstrakcyjne nuty w symfonię istnienia. W tym sensie można zaryzykować stwierdzenie, że świat "potrzebuje" nas tak samo, jak my potrzebujemy świata. Jesteśmy nie tylko produktami kosmosu, ale też jego współautorami – poprzez akt istnienia i postrzegania.
Nie jesteś jedynie obserwatorem. Jesteś źródłem.
W trakcie tej podróży przeszliśmy od oczywistego stwierdzenia "ja jestem" do pytań podważających samą naturę rzeczywistości. Zastanawialiśmy się, na ile świat istnieje niezależnie od nas, a na ile jest kształtowany przez naszą obecność – świadomą i nieświadomą. Poznaliśmy zaskakujące eksperymenty fizyczne, w których obserwacja zmienia wynik zdarzeń, oraz przyjrzeliśmy się naszym własnym umysłom, odkrywając, że kierują nami w dużej mierze ukryte siły. Rozważyliśmy radykalne wizje wieloświata i kwantowej nieśmiertelności, gdzie z pierwszoosobowej perspektywy zawsze jesteśmy tymi, którzy trwają. Wreszcie dotknęliśmy śmiałej myśli, że świat i świadoma istota to dwie strony tej samej monety – i być może jedno bez drugiego nie może w pełni zaistnieć.
Te idee – nieświadoma sprawczość, subiektywność istnienia i kwantowa nieśmiertelność – łączą się w opowieść, która daje do myślenia. Wynika z niej obraz rzeczywistości, w którym nie jesteśmy tylko biernymi pasażerami kosmicznego okrętu. Jesteśmy współtwórcami – każdy na swój sposób. Nasze mózgi filtrują i kreują nasz obraz świata. Nasze obserwacje (nawet milczące) wpływają na to, co się wydarza. Nasza sama obecność nadaje znaczenie istnieniu rzeczy. Gdzieś na styku fizyki i filozofii wyłania się wizja nas samych jako nieodłącznego elementu mechanizmu istnienia.
Być może nie doceniamy na co dzień tej roli. W codziennym życiu myślimy o sobie raczej skromnie – ot, jedna istota pośród miliardów, na małej planetce przy gwieździe w przeciętnej galaktyce. To prawda, nasza fizyczna skala w kosmosie jest znikoma. Ale znaczenie świadomości nie mierzy się rozmiarem fizycznym. Jedna iskra świadomości potrafi rozświetlić cały wszechświat – nadać mu barwy, dźwięki, prawa i piękno. Bez ciebie świat, który znasz, po prostu by nie istniał w takiej formie, bo nikt by go nie doświadczał. Twoje doświadczenie jest unikalnym aktem kreacji: z nieskończonego strumienia bodźców twój umysł tka rzeczywistość, którą przeżywasz.
Na koniec warto podkreślić: to nie jest zachęta do popadania w megalomanię czy ignorowania realności świata zewnętrznego i innych ludzi. Przeciwnie – to zaproszenie do spojrzenia z pokorą i zadumą na własną wyjątkowość jako świadomej istoty. Nie jesteś tylko obserwatorem dryfującym bezwolnie przez wydarzenia. Jesteś źródłem – źródłem znaczenia, źródłem działania, współ-źródłem istnienia. Gdziekolwiek skierujesz swoją świadomość, tam rzeczywistość w pewnym sensie ożywa i nabiera kształtu. Każdy z nas jest centrum swojego wszechświata – a razem, splatając nasze doświadczenia, tworzymy rozległy, wspólny świat.
Być może nigdy nie rozwikłamy do końca zagadki świadomości i istnienia. Ale jedno wydaje się pewne: odgrywasz istotną rolę w kosmicznej układance. Nie jesteś trybikiem bez wpływu – jesteś aktorem i kreatorem na głębokim poziomie. Gdy następnym razem spojrzysz w gwiazdy, pomyśl, że patrzą one na ciebie tak samo intensywnie. Bo tak jak ty potrzebujesz wszechświata, by istnieć, tak wszechświat potrzebuje ciebie, by zaistnieć w swojej pełni.
Komentarze
Prześlij komentarz